Nancypokazałanamjęzyk,czerwonyispiczastyjak
płomień,poczymwyszła,trzaskającdrzwiami.
Przezmomentsłychać,jakjejobcasystukają
wdźwięcznestopnieklatkischodowej,chwilępóźniej
rozbrzmiewajejgroźnygłos.
–Świnia!
WujKasawiuszzaśmiałsię.
–TonieMathias–powiedział.
Usłyszeliśmyuderzeniewpoliczek.
–TowujKarol.
Starzecjestwdoskonałymhumorzeigdybyniejego
sinobladaceraiciężkimiechjegopiersi,nigdynie
uwierzyłbym,żejestukrańcażywota.
–Przynajmniejonagodnajesttegoszelmy,jejdziadka
–oznajmiłzoczywistąsatysfakcją.
Wpokojuponowniezapadłacisza.Kowalskimiech
rozgrzewaniewidzialnyżar.Szponiastedłoniedrapią
pościel,wydającodgłospilnika.
–Jean-Jacques?
–Tak,wujku?
–DziśranotyiNancyotrzymaliścielistodojca,
MikołajaGrandsire’a?
–Wczorajrano,wujku.
–Dobrze,dobrze,dnitakmałosiędlamnieliczą.Skąd
przyszedłtenlist?
–ZSingapuru.Daddymasiędobrze.
–Oilewciągudwunastutygodni,podczasktórychlist
tenpodróżował,niezostałpoprostupowieszony.
Przebóg!Jeśliwogólekiedyśwróci...
Wujrozmyślaprzezchwilę,zgłowąpochyloną