Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
dokaretkiipochwilimknęliśmyjużzaśnieżonąszosąwkierunku
Warszawy.
***
—Jezu,jakboli—stękałamBaśce,któraukładaławszafceobok
łóżkamojerzeczy.
Spociłamsięzbóluichybamiałamtemperaturę,bonapoliczkach
wykwitłymikrwawewypieki.
—Zarazdadząciznieczulenie—pocieszałamnie,jakumiała.
—Będziedobrze,niedenerwujsię.—Przysiadłanabrzegułóżka.
—Łatwocimówić—jęknęłam.—Bojęsię.Istrasznieboli!
—Wiem,kochana,wiem!
Trzymałyśmysięzaręce.
—Aletrzebatozrobić.Zobaczysz,będziedobrze—powtórzyła.
Obiebyłyśmyzmęczoneigłodne.Naprzyjęcienaoddziałchirurgii
czekałyśmyponadtrzygodziny.Lekarzpogotowiazostawiłnas
wtłumieoczekującychnaoddzialeratunkowym,awcześniejzrobił,co
mógł,żebyprzyjętomniepozakolejnością.Aleitaktrwałotobardzo
długo.Takichosóbjakja,potrzebującychszybkiejpomocychirurga,
byłapełnapoczekalnia.Niemiałyśmywyboru.Trzebabyłocierpliwie
czekaćnaswojąkolej.
—Basiorku—wystękałam.—Możeidźjużdodomu.
Zmarnowałaśnamniecałydzień.Zmęczonajesteś,ajutromusiszdo
pracy.
—Jeszczeposiedzę.
Byłamjejwdzięcznazatesłowa.
—Będzieciraźniej.Pójdępozabiegu,jakdowiemsię,coztobą.
—Kochanajesteś!
Opadłamnapoduszkę.Nogatakmniebolała,żechciałamjużmieć
tenzabiegzasobą.Byleszybciejpozbyćsiębólu.Apotemtojuż
zgórki.Każdagodzinabędziemnieprzybliżaćdowyzdrowienia.Tyle