Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Kobrahprzezchwilębawiłasięswoimkawałkiemkanapki.
–Zaprzyjaźniłamsięzkimś–powiedziaławkońcu.−Niejesttakijakinni.Nieubierasię
aniniemówijakmy.Chodzimynaspaceryitrzymamysięzaręce,ajemunieprzeszkadza,
żejesteśmytylkoprzyjaciółmi.Spotkaliśmysiękilkarazyiwiem,żewróci.Niewiemkiedy,
alenapewnowróci.
Zaskoczona,Zhaharzjadłaresztęchleba.Kobrahspacerowałazmężczyzną?Zjakim
mężczyzną?NiewolnojejbyłoopuszczaćterenuAzylu,nietolerowałamęskichopiekunów,
azwiązaniesięzpacjentembyłobygłupieiniebezpieczne.Więcktotobył?
–Gdziegopoznałaś?–spytała.
Kobrahwahałasię,niecozbytdługo.
–Weśnie.Mówi,żespotykamysięnajawiesnów.
Zhaharwstrzymałaoddech.Okochankachzesnówmówiłodwóchpacjentów–kobieta
imężczyzna.Kobietastałasięspokojniejsza,bardziejprzytomna,natomiastmężczyzna
zrobiłsięagresywny,gdyniepozwolonomuwychodzić,żebymógł„przejść”ispotkaćsię
zkochankąnajawie.Jeślitobyłnowyobjawszaleństwa…
–Jakonwygląda?
–Majasnewłosyiniebieskieoczy.NaimięmuKpiarz–powiedziałaKobrah.
Zhaharwytarłaręcewserwetkęiwyciągnęłajądodziewczyny,agdytapokręciłagłową,
złożyłająischowaładoplecaka.
–Lepiejznajdźmyszamanaiweźmysiędopracy–powiedziała.–Chcędowiedziećsię
więcejotwoimprzyjacielu,alemyślę,żelepiejbędzie,jeślitasprawazostaniemiędzy
nami.Przynajmniejchwilowo.
Kobrahprzyjrzałasięjej,apotemskinęłagłową.
Wyszłynazewnątrz,gdzieczekałjużnanieszaman.NacałymterenieAzyluwidaćbyło
opiekunów,pomocnikówipacjentów.Myliokna,pieliligrządki,spuszczalimętnąwodę
zzarośniętejsadzawki.Imdwómdostałsięmały,dwupokojowydomek,nieużywanyodlat.
–Mamygoposprzątać?–spytałaKobrah,kiedyDanyalwpuściłjedośrodka.
–Tak–odparł.
–Jakbardzodokładnie?–chciaławiedziećZhahar.
–Wtympokojuznajdziesięto,codlaciebiecenne–odparłDanyal.–Samaoceń,jak
bardzopowinienbyćczysty.
Zhaharwestchnęła.
–Rozumiem.
Szamanuśmiechnąłsiędoniejserdecznie.
–Więczostawiamwastutaj.
Odrazupojegowyjściuzabrałysiędopracy.Zamiatałyimyły,szorowałyipolerowały.
Podkoniecdniamałydomekbyłuprzątnięty,aterenwokółAzyluwyglądałznacznielepiej.
Przezcałytenczasszamankrążyłwśródswoichpracowników.Pomagałim.Słuchał.Był
znimi.
KiedyZhaharwróciładodomu,zulgąpozwoliłaobjawićsięZeeli,asamaudałasię
nazasłużonyodpoczynek–niebyłtodokońcasen,raczejnieuczestniczenie.Prawdziwy
sennadchodziłtylkowtedy,kiedyodpoczywaływszystkierównocześnie,apotrzebowały
gozwykleraznatrzydni.
Kiedyprzezjejumysłprzepływaływspomnieniadzisiejszychwydarzeń,uświadomiłasobie
naglecoś,cozmusiłojądowynurzeniasięnapowierzchnię.
Cosięstało?
spytałaZeela.
Nic.
Kiedybyłosiępotrójnąjednością,niemożnabyłoskłamaćsiostrom.
Cośsobie
właśnieuświadomiłam.Chodzioszamana.
Cotakiego?
spytałaZeelaniespokojnie.
Maprzepiękneoczy.Alechoćrozmawiałamznimdziśkilkarazyipatrzyłamwnie,nie
potrafiępowiedzieć,jakiegosąkoloru.
Danyal,zbytpodniecony,byspać,spacerowałoświetlonymialejkamimiędzybudynkami
Azylu.Spędziłtuzaledwiejedendzień,ajużodczuwałbalasttegomiejsca.Miałwrażenie,
żeciążynajegociele,najegosercu.Gdybyprzybyłtutaj,żywiącwątpliwości
codowłasnychzdrowychzmysłów,tomiejscenapewnobygozniszczyło.Zresztąnadal
mogłogozniszczyć.
Niektórzypacjencinaprawdębylinieuleczalniechorzy,jednakwielupoprostuzgubiło