Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Właśniemiałemwychodzić–wykrztusiłLucien.
Ledwietousłyszała,paznokciezamieniłysięwmałe
szpony,kąśliweszponki.Naprawdęmiałjąwnosie?
Mówiłserio?
Pokazałamusię,zaryzykowała,chociażwiedziała,
żebogowiewkażdejchwilimogąjąnamierzyćipozbyć
sięjakparszywegozwierzęcia.Niewyjdziezklububez
gratyfikacji.
Obróciłasię,zakołysałabiodrami,wypięłapiersi.
–Niechcę,żebyśwychodził–oświadczyłatonem
małejkobietki.
Luciencofnąłsięjeszczeokrok.
–Cojest,słodziutki?–Postąpiładoprzodu.–Boiszsię
mnie?
Zacisnąłwargi,nieraczyłodpowiedzieć,aleprzestał
sięcofać.
–Powiedz.
–Niewiesz,wcograsz,kobieto.
–Myślę,żewiem.–Przesunęłaponimzachwyconym
spojrzeniemodstópdogłów.Wspaniały.Tęczowy
stroboskopsypałświatełkanatwarz,całeciało,ciało
takdoskonałejakwyrzeźbionewmarmurze.Ubranybył
wczarnyT-shirtispranedżinsypięknieuwydatniające
muskułpomuskule.Tylkościągaćmajtki.Mój.
–Powiedziałem,żadnegodotykania–warknął.
Rzuciłamuzłespojrzenieipodniosłaręce.
–Niedotykamcię,cukiereczku.–Alemiałam
zamiar...chciałam...idotknę,dodałabezgłośnie.
–Dotykasz,oczami.
–Todlatego,że...
–Jaztobązatańczę.–ZnowutenParys.