Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Azyludlajejłez.Wtakiednitatoniezdarnieukładał
minakromcechlebaplasterseraipodsuwałkubek
herbatyzmlekiem.Potemja,łykającłzyiwypluwając
resztkimlecznegokożucha,wlokłemsiędoszkoły.Gdy
wracałem,byłajużunasbabcia,przygotowywałaobiad
ikolację.Domamyniewolnobyłowchodzić.Cierpiała,
ajadzieliłemjejból.Nasłuchiwałem.Wiedziałem,
żegdybyumarła,musiałbymodejśćrazemznią.
WIECZYSTADELHI
Osiedlezmoichpierwszychlat,czyliwczesnych
sześćdziesiątych,pamiętamjakoprzejrzyste,widne
isłoneczne.Tonietylkomagiachwytanaoczamidziecka,
tozasługapustychprzestrzeni.Osiedledopierosię
rodziło.Niebyłojeszczedrzew,jezdnianinawet
chodników.PaniKejzikowa,późniejmojanauczycielka,
zgubiławewszechobecnymbłocieszpilkiiwsamych
pończochachbiegładodomupamiętamtakiezdarzenie,
obserwowałemzokna.Słowem,całkowitaprowizorka:
sklepywkioskach,szkoławbudowie,brakprzychodni,
jakichkolwiek„usługdlaludności”.Zanimwybudowano
supersam,funkcjęosiedlowegosklepuspełniałszpaler
skromnychbudek,każdazczyminnym:znabiałem,
zpieczywem,warzywniak,Ruchzgazetamiipapierosami
(jedyny„firmowykiosk),spożywczo-przemyowy,
wktórymrównymrzędemstałaoranżada,aczasem
rzucalinawetkrówki,zaktórymiszalaładzieciarnia.Poza
mną.Nakilkasetmieszkającychrodzinautbyłozaledwie
kilka:starewarszawywłasnośćtaksówkarzyijeden