Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
serca,chociażwiesz,żetotejnowejniemożesprawićprzyjemności.Twojeczysteuczuciasą
silniejszeodtego,cocimożeprzynieśćkorzyśćczyteżprzykrość.Apotemsięnatychmiast
pogodzicie.
Tadziewczynapochyliłasiękumnie,ajapoczułemjejgorącyoddech,iprzesunęła
rękąpomojejskroni.
–Rzeczywiście–powiedziała.–Siwiejeszjuż.Zadwalatabędzieszzupełniesiwy.–
Japochyliłemsiętrochękuniej,aleonaodsunęłasięodemnie.–Inieżalciich?–zapytała.
–Wszystkiejesteścieklientkami–powiedziałem.–Prawda,Robert?
–Ontylkotakmówi–powiedziałRobert.–Toszorstkichłopak,alesercemazezłota.
Miałtrudneżycie.Jeststalewdefensywie.Boisięludziiuciekaodnich.Niektórzyztych,
cosięboją,pragnąwładzy,ainniuciekają.Onjestztych,couciekają.
–Wszystkiejesteścieklientkami–powiedziałem.–Bezwzględunato,czymimożesz
uwierzyć,czynie.Jesteścieklientkami.Alenakońcutakczyowakzostanęsamibezforsy.
Aterazdajciemispać.
Aleniemogłemusnąć.Byćmożedziałosiętodlatego,iżkierowcaautobusujechałtak,
jakbymupłaconozaszczękanienaszychzębów;amożepoprostuprzeszkadzałami
świadomość,żetadziewczynasiedziobokmnie,imusiałemodwracaćsięodczasudoczasu,
kiedyprzejeżdżaliśmyprzezoświetloneskrzyżowaniadróg,awtedywidziałemjejprofil:
prostynos,mocnąszyjęilekkokręconewłosy.Niewiemdlaczego,aleniemogłemnie
patrzyćnanią.Odwieławkidalejsiedziałajakaśładnablondynka,alenieobchodziłamnie
onanic.Byłazbytmłoda,abystaćsięklientką.Miałajeszczedziesięćlatczasu,amoże
nawetpiętnaście,chociażwtymklimaciekobietystarzejąsięszybciej,aonawyglądana
urodzonąutajinapewnoniebędziemiałazczegopłacić.Ibyłomijejnawettrochężal.
Odwróciłemsiędotejociemnychwłosachimocnejszyiitrąciłemjąwramię.
–Dajmijednaktrochękoniaku–rzekłem.–Niemogęspać.
–Błagamcię,niepij–powiedziałRobert.–Przecieżwiesz,żemusiszspuchnąć.
–Wezmęjeden„Diamox”–powiedziałem.
–Cotojest„Diamox”–zapytałataciemnowłosa.
–Środeknaodwodnienieorganizmu–wyjaśniłRobert.–Kiedyonpijezadużo,to
puchnienatwarzy,wtedydajęmunadrugidzieńdwiepastylki„Diamoxu”znówmamordę
porytąjakBogey.
–Toniejapowiedziałem–rzekłem.
–Jasne,żeniety.Tomówiątewszystkietwojenarzeczone.Pamiętasztędziewczynęz
Bostonu,którasięzabiła?
–Nie–powiedziałem.Aletoniebyłaprawda;pamiętałemjąiwidziałem,żejejnie
zapomnę.Byłatrochępiegowataipociłasiętakjakoścudownie.
–Niepamiętaszjej?
–Nie.
–Tej,cozaszławciążęiwyskoczyłaprzezokno?Weszłanadwudziestepiętroi
łagodnymwzbiłasięlotem?
–Terazsobieprzypomniałem–powiedziałemiroześmiałemsię.
–Czegosięśmiejesz?
–Botyzawszeprzesadzasz.Tobyłoszóstepiętrorzekłemiwziąłemkubekz
koniakiem,atadziewczynapatrzyłanamnieiśmiałasięwrazzemną.
–Ajednakniepowinieneśpić–rzekłRobert.
–Atodlaczego?Mamyprzecieżcałątubkę„Diamoxu”.Niebójsię.Niespuchnę.
–Niechodzioto–rzekłRobert.–Popijanemustajeszsiępodły.Tyjesteśczłowiekna
dnie,człowiek,któryprzegrywa,alewewnętrzniepozostałeśczysty.–Zwróciłsiędotej
dziewczynysiedzącejkołonas.–Czyniewyglądawłaśnienatakiego?
Popatrzyłanamnie.
4