Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
AndrzejHętny
WmarcowyporanekWróbeljakdzikiwpadłzrykiem
doklasy.
–Bićstudentów,bićleniuchów!
Agatkapołożyłamudelikatniedłońnaramieniu.
Tylkotyle.Amożeażtyle,boWróbelmomentalnie
zbastował.
–Przestań,Waldku,proszę–powiedziałaprawie
szeptem.–Usiądźiniegadajgłupot.Tosąbardzo
poważnesprawy–dodała.–Ijeśliichniepotrafiszczy
niemożeszzrozumieć,toprzynajmniejsięnieodzywaj.
Wszyscyzamilkliśmy.Poczuliśmysiędorośli,
poczuliśmysięzawstydzeniwłasnąszczeniackością,
własnągłupotą.Anajbardziejstropiłsię,zawstydził
doczerwonościKenedi,którygorączkowowycierałpod
ławkąpobladłeodkredypalce.Kilkaminutprzed
dzwonkiemnaścianiemęskiegokiblanapisałwielkimi
kulfonami:„Kotarska,tyżydówo”.Stara,przygarbiona
paniKotarskauczyłanashistorii.
StefanPabich
KiedyKenedinabazgrałkawałkiemkredynabrudnej
ścianiemęskiegokibla:„Kotarska,tyżydówo”,stałosię
cośdziwnego.Coś,czegonijakniepotrafiliśmy
zrozumieć.Napis,wbrewcałemunaszemu
doświadczeniuizdrowemurozsądkowi,trwał.Trwałjak
polskisztandarnaruinachWesterplatteczyinnego
MonteCassino.Takpoprostu.Każdego
przechodzącego,każdegokorzystającegozubikacjibił
pooczach–inic.Wydawałosię,żeniktgoniewidział,
niezauważał,niedostrzegał.Wszyscyprzechodzili
obok,przesuwalisięnajegotleinic.Kompletnienic.