Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Szczęsnypokonującodruchywstrętuoczyściłszybęikierownicę,poczymzapuściłsilnik.
Połońskiusadowiłsięobokniego,resztapojechaławozemtechnicznym.Audizawarczało
cicho,pochwiliznaleźlisięnaszosiedoWarszawy.
*
Następnegodniapopołudniuobajoficerowiesiedzieliwswoimpokojusłużbowymw
StołecznymUrzędzieSprawWewnętrznychiprzyglądalisięzdjęciom.NabiurkuSzczęsnego
leżałichcałystos,osobnoteztermowizora,osobno–wykonaneprzezwłasnegotechnika.
Maszynaśledczaodwczorajpracowałanapełnychobrotach.Naadresowejfirmy
budowlanejwRFN,atakżenaprywatnyadresdenatazostaływysłanetelegramyoględnew
treści,zwłaszczatendrugi.Zpaszportuniewynikało,czyWernerKirshwaldmajakąśbliską
rodzinę,alegdybyjąmiał,nienależałobrutalnymisłowamiodkrywaćzmiejscastrasznej
prawdy,naktórązawszebędzieczas.Otworzonoizbadanodokładnieczarnąwalizkę,
jednakżejejzawartość,choćbogataigustowna,nienasunęłanic,comogłobyćwskazówkąw
śledztwie.Bielizna,wizytoweubranie,dwieparybutów,przyborytoaletowewwysokim
gatunku,prospektywspomnianejjużfirmy,różnedrobiazgi.
Jednakżewtrakciedokładnegobadaniaodzieży,którądenatmiałnasobiewchwili
zabójstwa,pracowniklaboratoriumkryminalistycznegonatrafił–macającpodszewkę
marynarki–namały,twardyipłaskiprzedmiot,cośjakbywizytówkęoprawionąwmetalową
ramkę.Wyjąłwięctęrzeczwielkościmiesięcznegobiletulubniecomniejszą,obejrzał,
zamyśliłsię,apotemzaniósłdopokoju,gdziesiedzieliSzczęsnyzPołońskim.
–Miałtozaszytepodpodszewką–rzekłzwięźle,kładącprzedmiotnabiurku.–
Zbadajciesami.jamamitakdośćroboty.
–Amytonie?–mruknąłkapitan.Wziąłdorękitajemnicząwizytówkęczycototam
było,przypatrzyłsię.Szczęsnyspojrzałmuprzezramię,wjegoczarnychoczachbłysnęło
zaciekawienie.
–Daj!
Całość,pokrytaszczelnieprzylegającąfolią,mieściłasięswobodnienadłoni.Biały
papier,oprawionyniewiadomodlaczegowramki,byłidealnieczysty–żadnegonapisu,
nazwiskaczyfirmowegoznaku.Majorobracałgowręku,delikatniepomacał,foliaugięłasię
lekko.Przesuwałpalcamipooprawce,szukającjakiegośzaczepienia,sprężynkilubotworu.
Nieznalazł.Wziąłwięcscyzorykiostrożnymiruchamiściągnąłfolię.
–Kidiabeł?–powiedziałPołońskizzainteresowaniem.–Zdejmijramkę.Tamcoś
musibyćwśrodku.
Metalzpoczątkustawiałopór,potemraptownieoprawkaotworzyłasięinabiurko
wypadłzłożonynapółarkusikpapieru.Szczęsnyrozpostarłgo,zobaczyłnapis.
Mikroskopijne,leczbardzowyraźnelitery,pisanechybananajmniejszejmaszynieświata.
–Poangielsku–stwierdziłkapitan.–Tłumacz,tysięnatymznasz.
–Poczekaj.Więctak.„SmallnocturnalmammaloftheorderChiroptera,resemblinga
mouse…”Cóżtozahistoria?
–Tłumacz,niewydziwiaj!
–„MałynocnyssakzgatunkuChiroptera”,niewiemcotoznaczy…
–Niekomentuj,tłumacz,mówię!
–„…zgatunkuChiroptera,podobnydomyszy,zprzypominającymiskórę
skrzydłami”…Czekaj,bozapomniałemsłowa.Aha,jużwiem.Więcdalej:„składającymisię
zbłony,rozciągającejsięodszyipoprzezprzedniekończynyiwydłużonepalce”…Jakaś
cholernazoologia!„…palce,wzdłużbokówciałaażdokończyntylnychiogona”.Koniec.
–Rozumieszcoztego?
5