Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Niewydziwiaj.Nieboszczykwkostnicy,itamnajpierwzawiezieszEdwina
Kirshwaldanarozpoznanie.Potemtudonasnarozmowę.Możenampowie,ktozamordował
mubrata.Jeżelitobyłobcokrajowiec–dodałwzamyśleniu.
Połońskiwzruszyłramionami.
–Gdybytobyłmiejscowyprzestępca,niezostawiłbyportfela,zegarkaiwalizki.Wto
nieuwierzę.Oczywiście,niewykluczamjakichśpowiązańszpiegowskich,próbyszantażu,
czegośwtymrodzaju.Czywdalszymciągunicniewiemyoewentualnymkierowcy,który
podwiózłpotemzabójcę?DoWarszawyczygdziekolwiek?Boprzecieżnieszedłsobieszosą,
gwiżdżącwesoło.Napewnozkimśsięzabrał.
–Jakdotądnic.Szukająkoledzyzokolicznychjednostek.Możewkońcuktośsię
zgłosi,byłykomunikaty.Albonasinatrafią.Sękwtym,żeniewiernykogoszukać.„Wysoki,
szczupły”,tylkotakirysopis,czylinic.No,dodajmyteraz:leworęczny.Gdybyśmymidi
stuprocentowąpewność,byłbytoważnyślad.Aletakiejpewnościteżniemamy.
*
BohdanPołońskistałprzyporucznikuWojskOchronyPograniczaiśledziłwzrokiem
podróżnych,podchodzącychdokontrolipaszportowej.Niewiedział,jakwyglądaEdwin
Kirshwald;interesującebyłozgadywaćnapodstawierysówtwarzy,ubrania,nawetwalizek.
SamolotzFrankfurtunadMenemwylądowałprzedchwiląipasażerowiedefilowalizwolna
przedfunkcjonariuszamiWOP.
Możeten?–myślał,patrzącnazbliżającegosiętęgiegomężczyznęzładnymneseserem
podróżnym.–Opalony,siwykrótkiwąs,okulary.Rozglądasiębystro,chybakogośszuka.
Tęgipanodezwałsiędoporucznikanajczystsząpolszczyzną,oficerwziąłjego
paszport.Połońskizerknął.Rodak,zPoznania,inżynierodCegielskiego.
Alboten?–myślałdalej.–Wysoki,przygarbiony,bezkapelusza,płaszczprzerzucony
przezramię,chociażnadworzechłodno.Patrzyspodełba,ruszaszczękami,jakbycośżuł.
Wysokizagadałszybko,gwałtownie,powłosku.Znówniewypał.
Aleteraztojużzpewnościąon!Ubranynaczarno,twarzprzygaszonasmutkiem.
Zatrzymałsię,poczekałnatowarzyszapodróży.Teżnaczarno,jakiśzatroskany,
zaaferowany,rozglądasię…Tak,tooni.Podchodządokontroli.
Połońskizrobiłdwakrokiwichkierunku,spojrzałoficerowiprzezramię.Zgadzasię.
–Przepraszam–odezwałsięponiemiecku.–PanEdwinKirshwald?
Czarnoubranymężczyznapodniósłnaniegooczyozapuchniętychpowiekach,ustamu
zadrgały.
–Tak–odparłcicho.
–Jestemkapitanemstołecznejmilicji–wolałnieużywaćtrudnozrozumiałegodla
cudzoziemcaskrótu„SUSW”.–Połoński.
–Kirshwald.Topracowniknaszejfirmy,Bolentz.
Drugizmężczyznukłoniłsięsztywno,niewyciągającręki.
–Chciałbymprzedewszystkimwyrazićpanunajgłębszewyrazywspółczuciazpowodu
tragicznejśmiercibrata–mówiłPołoński.
–Dziękuję–odparłKirshwald.–Tostraszne,rzeczywiście…
Wtymmomenciekapitanowiprzemknęłoprzezmyśl,żeprzecieżwdepeszachnie
zawiadamialiwcaleośmierci,ajedynieowypadku,jakiemuuległWernerKirshwald.Nie
byłojednakczasunazastanawianiesię,postanowiłwięcpóźniejtoprzemyśleć.Wopista
oddałprzybyłympaszporty,celnicyprzejrzelipobieżnieichniewielkietorbypodróżne.
Okazałosię,żeobajmajązarezerwowanepokojew„Victorii”.
–Chciałbymprosićorozmowę–rzekłPołoński.–Kiedymogępopanaprzyjechaćdo
hotelu?
8