Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zeźrenicami,policzkiporastałwyraźnycieńzarostu.
Inaglezachciałomisiępłakać,bopomyślałam,
żemogłabymtakspędzaćczasztatą,któregonigdynie
poznałam.Żetoznimmogłabymkrążyćposopockich
ulicacheleganckimautem,wspólniesłuchającmuzyki.
AlepanJerzyniebyłmoimtatą,nawetwtedyniebyłam
ażtaknaiwna…
–Gdybyśchciała,możemysięzaprzyjaźnić
–powiedział,kiedyskręcaliśmywmojąuliczkę.
–Pojeździćczasempomieście,zjeśćlody.Copowiesz?
–Niewiem–szepnęłam.
Roześmiałsię.
–Przemyśltosobie.–Mrugnąłdomnie.
Kiedywysiadałam,zzazakrętuwyłoniłsiędziadek.
Ztorbąnazakupywręku,szedłwolno,lekkokulejąc,
jakbyznowudokuczałomubiodro.
–CoturobiłZalewski?–zapytał,kiedymniejwięcej
wtymsamymmomenciepodeszliśmydofurtki.
–Odwiózłmnie–mruknęłam.
Dziadekwyglądałnazdziwionego,alechwilępóźniejzza
płotuzawołałgosąsiadistaruszekstraciłzainteresowanie
mojąosobą.
–Zjedzzupę–powiedziałtylko,zanimpodszedł
doporośniętegobluszczemdrewnianegoparkanuiwdał
sięwożywionądyskusjęzmieszkającymwdomuobok
panemAlojzym.
***
DwadnipóźniejojciecDankizagadnąłmnieprzed
kościołem.Wyszłamwłaśniezmszy,onstałnaplacu
przedświątynią.
–Mamcośdlaciebie–powiedział.
Przystanęłam,zaskoczonajegowidokiemiotwartym