Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
lekcjaminamszę.Częstotakrobię.Rodziceprzypuszczają,żemam
zerówkialbopoprostuchcębyćwcześniejwszkole.Totrochęjak
oszustwo,aleonisiędenerwująmoim„lataniemdokościoła”.Zaczęłoich
towkurzaćodmomentu,októrympisałamnapoczątku.wspaniali,
leczoBogunieumiemznimirozmawiać.Próbuję,alewidzę,
żewymieniająspojrzenia,idokładniewiem,cooneoznaczają.Uważają
mniezadewotkę.Chciałamwprowadzićzwyczajwspólnejmodlitwy,ale
tosięzamieniłowfarsę.Tatawzdychałiwywracałoczami,mama
zachowywałasię,jakbyustępowaławariatce.Zrezygnowałam,chociaż
tomnieboli.Wkażdymrazietamtamszamipomogła.Prawdziwa
modlitwazawszepomaga.
Tepotwornemyślipojawiająsięzróżnąregularnością.Czasem
odpuszczająszybko,czasemtrzymająstraszniedługo.Takjakdzisiaj.
Prawiecałydzieńniemogłamskupićsięnaniczyminnym.Widziałam
Rafałkaspadającegodoprzepaści.Wciążwidzę.
Zrobiłamprzerwę.UklękłamizawierzyłamMatceBoskiejsiebieiswoją
rodzinę.Popłakałamsięprzytymokropnie,aleMaryjamniepocieszyła.
Jestpóźno,alepójdędopokojuRafałka,popatrzęnaniego.Teraz
mogętozrobić.
Stałamiwpatrywałamsięwjegokochanątwarz.Wróciłamiobeszłam
pokójstodwadzieściapięćrazy
.Niewalczęztym.Totylkotrochęmęczy
psychicznie.
Czujęsięlepiejiwiem,żezasnę.
NapisałamdziśdopanaMarka.Zapytałam,czymogłabymsięznim
spotkać.Wiem,żemniezrozumie.Odpisał.Powiedział,żemagabinet
przygłównymkampusieUniwersytetuWarszawskiego.Zaproponował,
żebymprzyszłajutropolekcjach.Toniedalekonas.Odpisałam,
żeprzyjdę,alezaczynająogarniaćmniewątpliwości.WpisałamwGoogle
jegonazwiskoiokazałosię,żejestnietylkoetykiemidziennikarzem,lecz
takżepsychoterapeutą.Skorotak,zpewnościąprzychodządoniego
pacjenci.Janiejestemwstaniezapłacić.Zastanawiamsię,czywogóle
mamprawotamiść.Totak,jakbymsięwślizgiwała.Onzpewnością
maograniczonyczas.Niepowinnamzabieraćgopacjentom.Pójdę,
ponieważsięumówiłam,alepowiemmuodrazu.
Jestemtakaszczęśliwa.PanMarekjestnajwspanialszymczłowiekiem,
jakiegopoznałam.Samotworzyłmidrzwi.Powiedziałześmiechem,żenie
marecepcjonistki,ipoprosił,żebymchwilępoczekała,bowizyta
ostatniegopacjentatrochęsięprzedłużyła.Siedziałamwprzytulnym
pokoju,wwygodnymfotelu,patrzyłamnarozłożonenastoliku
czasopisma,naprzygotowanąwodęorazkubkijednorazoweinabierałam
pewności,żetoniemojemiejsce.Tuprzychodzililudzie,byzasięgnąć
poradyprofesjonalisty
.Wcześniejukładałamwgłowie,copowiem,teraz
usiłowałamtosobieprzypomnieć,alemiałamtakąpustkę,żeprzez
chwilęchciałamuciec.Powstrzymałamsię,bopanMarekzpewnością
bysięmartwił.
Pacjentwyszedł.Kiedytylkozostaliśmysami,powiedziałam,żenie
mampieniędzy,powinnamiśćiprzepraszam.Tobyłoidiotyczne,
zupełnieinneodzgrabnejprzemowy,którąułożyłamwcześniej.Zapytał,
czymiałabymochotękupićktóryśzjegomebliidlategopotrzebuję
pieniędzy
.Zaśmiałamsię,onrównież.Wyjaśnił,żeumówiliśmysię