Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział5
Właśniekierowałamsiędowyjścia,gdywdrzwiach
stanęłapaniMonroewewłasnejosobie.
Blakepodszedłdomnie,przejąłpieniądzeidyskretnie
schowałdokieszeni.
Nieprotestowałam,wiedziałam,że
showmust
goon
,więcpoprawiłamsukienkęiwyprostowałamsię
dumnie.
Kobietasunęławnaszymkierunkuniczymduch.Jak
Bogakocham,unosiłasięchybanadziemią.
Jejstrojna,malachitowa,długasukniaporuszałasię
zgracją.Ciemne,krótkiewłosybyłystarannieułożone.
StarszakopiaOlivii–pomyślałam,gdypodeszłabliżej.
Zaniądogabinetu,równieelegancko,wkroczyłstarszy
mężczyznawdoskonaleskrojonymgarniturze.
Pewnieszanownymałżonek–przeszłomiprzezmyśl
–będzieciekawie.
–Kochanie–kobietarozłożyłaszerokoręcewstronę
syna–jesteśpełenniespodzianek.
–Tak,Tiffany,twójsyntochodzącabomba–powiedział
facetzaniąznieukrywanądezaprobatą.
–Jestemnaciebiezła,skarbie,żedowiadujęsiętakjak
pozostali.Chybajakotwojamatkazasłużyłam,
bywiedziećpierwszaotakichrzeczach.–Podeszła
domężczyznyipogłaskałagopopoliczku,jakbymiałpięć
lat.Brakowałotylko,bynaśliniłachusteczkęiwytarła
muusmarowanąbuzię.