Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Chwilowogoniemaodparłpolicjantzuśmiechem.Widaćbyło,
żepaniredaktorifunkcjonariuszdobrzesięznają.Jaktowmałymmia-
steczku,pomyślałJeremi.Pewniechodzilirazemdoklasyalbo-
siadami.Alboito,ito.Albomożeichdziecichodziłydojednejszkoły?
Nieważne.
Jeeej…westchnęłakobieta.Amisięspieszy.Ktomipowiedo
mikrokilkazdańnatematwczorajszegowypadkunaGubałówce…?
Amożepan?
Ojnie,nie!Wstydzęsię,niemamdobregogłosu.
Ojtam,ojtam.Tylkokilkazdań.Beztegoniepuszcząmniena
antenęupierałasiędziennikarka,kokietującpolicjantamiłymina-
prawdęuroczymuśmiechem.
NiechżesięzgodzigłupekpomyślałJeremiasz.–Jaksięniezgodzi,
tojakznambaby,zajmieczasrzecznikowiibędęmusiałsiedzieć,Bóg
jedenraczywiedzieć,jakdługo…
Postanowiłzainterweniować.
Tapanimarację.Materiałbezżywejosoby,albożywejosoby
mówiącejomartwejosobie,jestmałoprzekonujący.Ajużnapewno
małowiarygodny.Apan,jakoprzedstawicielsłużbymającejzazada-
niezapewnieniemieszkańcomtegomiastaiokolicbezpieczeństwa,
powinienudzielićmediominformacji,botospowodujeniechybnie,że
ludziepoczująsiębezpieczniejsi,acozatymidzie,wasza,policjan
-
tów,pracabędzieowielebardziejskutecznawypalił,wtrącającsię
bezpytania.
Dziennikarkazamrugałaoczami,spoglądającnaniego.
Alenienadługopozwoliłasobienautratępanowanianadsytuacją.
Właśnie,tenniewiadomojaksięnazywającyikimbędącypanma
racjesapnęła,uśmiechającsięuroczoiwyciągającswąprawdziwie
kobiecądłońwstronęJeremiego.JestemBożena.Miłomi.
23