Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
JanuszBrzozowski:OranżeriarodzinyWilliamsów
|5
Rozdział1
Porannesłońcestawałosięzkażdąchwiląbardziejin-
tensywne.Przezotwartenaościeżbalkonowedrzwiwdzie-
rałosiędopokojuciepłe,wilgotnepowietrzepchanepo-
rannąbryząznadmorzaAndamańskiego.Odgłosynocne-
gożyciaprzyrodywolnozamierałydajączbawienną,długo
oczekiwanaciszę.
PiotrBalickisiedzącnabalkoniedopijałwłaśnieporan-
nakawę,kiedyzobaczyłwdrzwiachżonę.
Odpoczęłaśpopodróży?spytał,widzącjejpod-
puchnięteoczy.
Tak,musiałamspaćbardzotwardo,booczymnie
bolą.
Przezrosnącewzagajnikubambusowepalmyprześwi-
tywaćzaczęłojaskrawesłońce.
Zrobięcikawy,toszybkodojdzieszdosiebiePiotr
wstałzwiklinowegofotelaiwszedłdopokoju.
Jeżelijużcoświdzisz,toprzeczytajsobieartykułona-
głejśmiercimiliarderazSingleton.Nigdybymnieprzy-
puszczał,żeotakichludziachbędziepisaćtutejszaprasa.
Chwilęciszy,jakanastała,Piotrwykorzystałnazrobie-
niekawy.
Maszjakieśkonkretneplanynadzisiejszydzień?
www.e-bookowo.pl