Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ByłFeargal.
Przestałpłakać.Założyłokulary,odsunąłsię
odSheridanaizapatrzyłwmorze.Pochwilimilczenia
usłyszałjegozachrypniętyszept:
Niktnigdytakdomnieniemówił.
Nieporuszyłsię,trwałtak,obejmująckolana
ramionami.Wziąłgonaręcepłynnymruchem.Niósł
wąskąścieżką,wijącąsiępodgóręponadmilę
doparkingu.Byłszczęśliwy.Nieskończenieszczęśliwy.
Feargal,zmęczonypłaczem,usnąłnajegorękachjak
dziecko.Delikatnie,abygonieobudzić,położył
gonatylnymsiedzeniuwsamochodzie.Wrócili
dohotelikunadalspał.Zaniósłgodołóżka.Nierozbierał
goniechciałwidziećjegociała.Wydałmusiętakimały
ibezbronny.Touczuciebyłozbytczyste,byprofanować
goordynarną,pospolitąfizjologią.ZapragnąłMargaret.
Podniecałagotadwoistośćodczuć…Nie,tomatkaisyn!
Tosamociałoikrew.Corazlepiejrozumiałsiebie
imiłość,wypełniającąwszystkiezakamarki
świadomości.Czyniłagolepszym,łagodniejszym.Nawet
widokzoknaiciszawokółbyłyczymśdostrzegalnym.
Patrzyłnaśpiącego,chcącgozapamiętaćwłaśnietakim.
Szczupłedłoniepodłożonepodgłowę,wplątanewewłosy.
Westchnął,gdySheridanpoprawiłmupoduszkę…
Przesiedziałnaskrajułóżkacałąnoc,nieczując
zmęczenia.Kimbędzie,gdydorośnie?Kiedyporaz
pierwszypokochakobietę?JegomałyFeargal.
Wspominałswojąwczesnąmłodość.Małypewniejuż
myśliotychsprawach.Przechodzimutacjęimataki