Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Barwymiłości
Rok1995
Ostatniepromieniezimowegosłońcarozświetlały
Bydgoszczswoimblaskiem,kładącpomarańczowe
refleksynaurokliwychkamienicach.Przeskakiwały
podachach,prześwietlałynawskrośogołoconezliści
drzewa.
ZrozchylonychustJustynywypływałobłoczekpary,
azarumienionepoliczkidodawałyjejuroku.
Jakaonabyłainnaodnieśmiałej,kruchejistoty,którą
RyszardparęlattemugościłwDortmundzie!Różniłasię
takżeodtej,któraodwiedziłagopółrokutemu.Teraz
wjejspojrzeniuigrałyciepłeogniki,atwarzpromieniała
radosnym,błogimszczęściem.Alebyłorównieżcoś
nowego:pewnośćsiebie,optymizmijeszczewiększasiła.
–Icoteraz,Ryśku?–zapytała,gdyodsunąłwargiodjej
ust.–Przecieżjutrowyjeżdżasz–przypomniała
zesmutkiem.
Spoglądałnatęodmienionąkobietęwciąż
przymglonymioczami.Nadalczułsmakpocałunku,
akrewpulsowałamuwżyłachtakmocno,jakchyba
jeszczenigdywżyciu.
–TerazbędziemiciężkowrócićdoNiemiec.Chyba
pora,byKlausEngelustąpiłmiejscaMroczkowi.
–UśmiechnąłsiędoJustyny.–Niewyobrażamsobie
powrotudodomu–westchnąłciężko.–Właściwie
dojakiegodomu?Domjesttam,gdzieserce.Jestemwięc
człowiekiembezdomnym,bomojeprzepadło.
–Niemusiszbyćbezdomny–odparłaostrożnie,wciąż
onieśmielonapocałunkiemijegowyznaniem,ale