Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdziałpiąty
Wdwadzieściaczterygodzinypóźniejpółtuzina
strażnikówświątyniwlokłoulicamijakiegośmężczyznę.
Podążałzanimigniewny,gwałtowniegestykulujący
iwwiększościdobrzeubranytłum.
–Cosiędzieje?–zapytałjakiśkowal.–Ktotojest?
–ToprzecieżrabbiSzczepan!–wykrzyknął
zezdumieniemstarygarncarz.
–AresztująrabbiegoSzczepana!–zawołałmały
chłopiecwstronęokna,zktóregowyglądałajegomatka.
–Aledlaczego?–zapytałkowal.–Jestdobrym
człowiekiem,czyżnie?Inauczycielem.
–Codzienniekarmibiednych–rzekłazgorycząjakaś
kobieta.–Możetoimsięniepodoba.
–Toświątynnaklika–uśmiechnąłsięszyderczo
jednookimężczyzna.–Wiesz,jacyonisą.
Mężczyznawbiałejszaciewarknął:
–Nieopowiadajciegłupstw.Tenczłowiek
szerzyniebezpiecznąnaukę.Słyszałemgo.–Wtym
momenciezobaczyłsztyletupasajednookiegoiszybko
sięwycofał.
–Nieprowadzągodoświątyni,prawda?
–Nieinieuczyniątego.Toniejestsprawadla
WielkiegoSanhedrynu,tylkodlaMałego,atooznacza
domarcykapłana.
–Idądodomuarcykapłana!–krzyknąłpiskliwym
głosemchłopiec.
Całagrupaposzłazanimiidołączalidoniejludzie
wychodzącyzzarogówulicizesklepów.
Kiedywprowadzonoaresztowanegododomu
arcykapłana,tłumliczyłjużprawietrzystaosób,
kłócącychsięidyskutującychtakgłośno,żeoficerstraży
świątynnejwyszedłkilkarazy,byichuspokoić.Milkli
wtedy,leczgwarpodnosiłsięnanowo,gdyodchodził.