Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
odróżowegociałapowiałociepłemjakodświeżegociasta.Muszę
sobiejakąśznaleźć.Alenieta,tylkonieta–spłoszyłsię,ujrzawszy
ufryzowanąszatynkę.Miaładługi,kościstynos,grubomalowane
wargi,wyglądobleśnyigłupi.Niezatrzymałananimwzroku,
przeleciałaoczyma,jakbybyłprzezroczysty,przylgnęłaspojrzeniem
dobluzki,którątrzymałNiemiecwmeloniku.Kiedypochyliłasięnad
bluzką,wyrósłHenrykowiprzedoczymajejkrągłyzad.Przełknąłślinę
iodwróciłsię.Ciągniemniedokażdejidiotki–pomyślałzgniewem.–
Muszęzdobyćparęspodni,możeidwie,ipostaramsięotę
leśniczówkę.Zaczepiłmłodzieńcazczerwonąopaskąnarękawie.–
Cotojest?–Milicja–odpowiedziałchłopak.–Niedają
umundurowania?–Narazienie.–Notonie–pomyślałHenryk.–
Potrzebujęczegośsolidnegonagrzbiet.Spytał:
–Ktowtymmieścierządzi?
–Zależyczym.
–Potrzebujęroboty.
–Jestpełnomocnikrządu.Aletowzamku.
–Postaramsięgozłapać–powiedziałHenrykiuśmiechnąłsię
domilicjanta.Pocosięuśmiecham?–zreflektowałsiępochwili.–
Pocostaramsiębyćsympatyczny?
Zamekznajdowałsięzatoramikolejowymi.Zastawionebyły
wagonamiceglastegokoloru,obozowaliwnichrepatrianci.Henryk
szedłpochylony,zewzrokiemwbitymwszklistyżużel.Napatrzyłem
siędosyćtakichwagonów,przywożonownichdoobozutransporty.
Oczyzaszłyłzamiodgryzącegodymu,usłyszałtrzaskaniepłonących
szczap.Minąłklęczącegomężczyznę,któryusiłowałrozdmuchać
ogień,obokkobietahuśtałanarękachrozwrzeszczaneniemowlę.
Kołysałajegwałtownie,corazszybciej,jakbyścigałasięzdziecięcym
krzykiem.Boże,wspomóżich–pomyślałnagle.–Oderwani
odswoichchałup,odswoichsadów,studni,gnojówekiojcowskiego
gruntu.Jestemszczęśliwszyodnich,bonierozpamiętujętego,