Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Poręby,przytymwyciągnęłanatylemocno,byzamekblu-
zyrozpiąłsięjeszczebardziej.
-Poszedłpopomoc?-powtórzyłmachinalnie,nawetnie
zerkającwkierunku,którywskazała.Wzrokmiałutkwiony
wdekolt.
Uśmiechnęłasiędelikatnie.
Nieznajomyjużmiałcośpowiedzieć,gdynaglepoczuł,jak
ktośłapiegoodtyłuzagłowęibark.Niezdążyłnawetzare-
agować,silnyuchwytskręciłmukark.
Napastnikzmarszczyłnos,opierającciałoodrzewo.Nie
wiedziećczemu,kopnąłzwłokinawysokościnerek.
-Przestań!-wycedziłaostro.
-Zaczynaszwymiękać?-zaśmiałsięgardłowo.
-Głupijesteś-odcięłasiębłyskawicznie.-Takiciosmoże
zostawićślad.
Nicnieodpowiedział.
-Mamytrupa.Coteraz?-rzuciładomikrofonubezcienia
emocji.
-Chwila,niechsięzastanowię-padłowsłuchawce.-Ja
skończęzadwieminuty-wstrzymałoddech.-Mostek.
Zrzućmygoztegomostku,którymijaliśmypięćdziesiątme-
trówstąd.Tylkotymrazemtrzymajciesięmocnoporęczy
-warknął.
Gdyszefgrupyskończyłzadanieiwróciłdopozostałej
dwójki,mężczyźniwzięlizwłokiiprzenieśliwwybrane
wcześniejmiejsce.Kobietaznalazłakamieńodpowied-
niejwielkości,uderzyłanimwskrońnieznajomego,po
czymtoswegorodzajunarzędziezbrodniwyrzuciła
dalekownurtpotoku.Ciałowrzucilidowodyzwyso-
kościtrzechmetrów.Kiedypadłonaplecy,zichgardeł
wydobyłsięjękzawodu,nieryzykowalijednakzejścia
nadółpośliskichkamieniach,byodwracaćzwłokina
bok.
11