Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Prolog
Dochodziłopołudnie.MaksymilianStryczkowskisiedziałnieco
znudzonywsportowymfordziesierra,kiedywreszciedostrzegł
Dorotę.Dziewczynaszłachodnikiemodbiurowcawydawnictwa
wstronęprzystankutramwajowego.Pomyślał,żegdybyjąubrać
wmodniejszeciuchy,byłabyzniejszałowalaska.
Dwudziestoparolatkazwyraźnymtrudemniosładużepudło,
zktóregowystawałyprzyborybiurowe.Uśmiechnąłsięisięgnął
potelefonkomórkowy.Chwilęczekałnapołączenie.
–Toja.–Westchnął,jakbywykonałkawałciężkiejpracy.
–Noi…?
–Rozwiązalizniąumowęopracę,zeskutkiemnatychmiastowym.
Pieniędzypowinnojejstarczyćtylkonanajbliższymiesiąc.
–Cozmieszkaniem?
–Jutrowłaścicielkawymówijejlokum–stwierdziłStryczek.
Potemdodał:–Torozsądnakobieta.
–Jakbardzo?
–Jejcenatopółrocznyczynszzgóry,pluspięćtysięcypremii.
–Czylimaszdwanaściedninazałatwieniewszystkiego
znotariuszem.Starczyciczasu?
–Ażnadto.
–Pamiętaj,ojakąstawkęgramy.
–Mojedwadzieściaprocentśnimisięjużodpółroku–powiedział
Stryczekzlekkąironią.Nieznosił,jakmuprzypominanoorzeczach
oczywistych.Jegoszefnaprawdęmiałgozaidiotę.
–Tomusząbyćcholerniemęczącesny.
–Dlaczego?–spytałnieufnie.
–Odliczeniatakiejforsymożnadostaćzawrotówgłowy.
–Wsłuchawcerozległsięśmiech.
Palant.Wydawałomusię,żejestdowcipny.
–Jakośdajęsobieztymradę.