wklubiejednaktrochęwypiłeś.
–Małepiwoikieliszekszampana.Nienapusty
żołądek.Terazteżzjadłemkanapkę.Nieprzekroczyłem
dozwolonegolimitu,alejeśliwolisz,wezwętaksówkę.
–Dziękuję.Jużnadużyłamtwojejuprzejmości.Sama
zadzwonię.
Wiedział,żepowinienpozwolićjejodejść,takbyłoby
najrozsądniej.Cośgojednakkusiło,abyjązatrzymać
chociażbyodrobinędłużej.
–Zatańczyszprzedtemzemną?
Spojrzałananiego.Przezjednomgnieniewydawało
musię,żeodmówi,leczkiwnęłagłową.
–Dobrze.
Nastawiłpłytęjazzowejartystkiołagodnym,lekko
chropawymgłosieirozpostarłramiona.Jonipodeszła,
oparłamugłowęnaramieniu.Objąłjąiprzytulił
policzekdojejwłosów.Byłytakmiękkieijedwabiste,
jaksobiewyobrażał.
Tobyłzłypomysł.Bardzozły.Zabrakłomusilnej
woli.Jonimiaławsobiecośfrapującego,cośinnego.
Coś,cogodoniejprzyciągałoiczegoniepotrafił
nazwać.
Kołysalisięwtaktmelodii.Aaronzamknąłoczy
ipoddałsięmagiichwili.Niebyłpewien,ktozrobił
pierwszyruch,lecznagleichustasięzłączyły.
Oncałowałją,onaoddawałapocałunek.Wpewnej
chwilioderwałwargiodjejustiszepnął:
–Joni.–Pogładziłagopotwarzy.Pocałowałwnętrze
jejdłoni.–Zaprosiłemcięnakawęiniemiałemniczego
innegonamyśli.
–Wiem–odparła,równieżściszającgłos.