Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
puszce–łatwadozniesienia.Jakwkażdejpodróży
zabranezdomukanapkiikupionenapokładzie
meksykańskiepiwowystarczyłynaparęgodzin.
Jedzeniasamolotowegonietolerowaliśmynigdy.
LotniskoJuanSantamariabyłoczyste,dobrze
zorganizowane,kolejkadoodprawypaszportowej
przesuwałasięszybko,nabagażenieczekaliśmydługo.
Wtoaletachzobaczyliśmyświeżekwiaty,podłogibyły
nieskazitelnieczyste–niedoporównaniazNowym
Jorkiem.Jacekkrzyczał:–Jesteśmywcywilizacji!–Jego
entuzjazm,jakzwykle,opadałzlatami.
Sofar,sogood.
Przedlotniskiemstałrząd
identycznychczerwonychtaksówekmarkiToyota.
Dochwiliotwarciadrzwiczekwyglądałynaprawie
nowe.Dostaliśmynumerek,zapłaciliśmywokienku
nalotnisku,uścisnęliśmydłońzdziwionemukierowcy,
któremuwydawałosię,żemówipoangielsku.Itak
zaczęłasięjazda.
Jausiadłamzprzoduitadecyzjauratowałamiżycie.
Klimatyzacjaledwodziałała.Jaceknamocno
podniszczonymsiedzeniuztyłujęczał:–Jużnie
wytrzymam!–Patrzyłamzobawąnajegoposzarzałą
twarz.Walkęzmdłościamiwidaćbyłonawetwoczach.
Jechaliśmypoczymś,coniepowinnobyćnazwane
drogą,tobyłygłówniedziurypołączoneniewielkimi
odcinkamiasfaltu.
Okazałosiępóźniej,żedoPuntarenasprowadziła
jeszczejedna,znacznielepszadroga,aleoparę
kilometrówdłuższainaszkierowcawolałzaryzykować
zniszczeniesamochodu,alezatooszczędziłmoże
zdziesięćkilometrów.Benzynajesttutajdroga.
Izawszebyła.
Ztegorodzajuabsurdalnąlogikąprzyjdzienam
obcowaćprzeznastępneparęlat,kiedyjuż
zamieszkamywKostaryce.
Tymczasempoponaddwugodzinnejkatordze
zklimatyzacjąwydzielającąograniczonądawkę
ciepławegopowietrza,dotarliśmydonaszegopunktu
docelowego.