Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
albochłopakizmiasta.naprawdęwpływowi,ale
wskalieuropejskiej,anienaPolskęczyjakieśmia-
steczkojakWarszawka.Wsprazamieszanyjest
jeszczejakiśzakon.
Zakon?
Niemampojęcia,ocochodzi.Byłyteżgadkio
specjalach,abwerze,człowiekupodżyrandolem.
Taknaprawdętochujwie,ocowtymchodzi.
Cojeszcze?
Więcejniewiem.
Tospierdalaj.
Franzpatrzywoddalającesięplecy.Zaniepokoiło
go,cokapuśwyśpiewał.Nigdyniewiadomo,cotaki
naopowiada.Możezmyśla?Najbardziejzastana-
wiającejednak,żeużyłsłowa„zakon”,oznaczają-
cegoBiuroSprawWewnętrznych.Nazwiska,które
podał,teżniezbytnapawająoptymizmem.
6
ChoćEmilczęstowyobrażałsobiechwilę,czekał
naniąniemalkażdegodnia,toterazwszystkopozo-
stałotakiejakwcześniej.Pierwszekropleroztrza-
skująsię,kiedygadotwieradrzwiaresztunaBiało-
łęceprzyakompaniamenciepiskunienaoliwionych
zawiasów.Spojrzeniewstecznaordynarnąbramęw
zgniłozielonymkolorze.Przykrawężnikachbłotni-
stamaź.Asfaltbrudnyikrzywy.Znienawidzona
żółtafarbaścianielewacji.Naulicynicsięnie
28