Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zapłacić”.
Pochwilirzekł:
–Słyszałem,żepaniwszystkimsiętuzajmuje;czypani
lubigospodarstwo?
–BardzolubięKrzemień–odpowiedziała.
–IjalubiłemKrzemień,gdybyłemchłopcem.Ale
gospodarzyćbymwnimniechciał...Takietrudne
warunki...
–Trudne,trudne...Robimyteż,cownaszejmocy.
–Tojest,panirobi,cowpanimocy.
–Pomagamojcu,któryczęstojestcierpiący.
–Jasięnatychrzeczachnieznam,aleztego,cowidzę
isłyszę,wnoszę,żewiększaczęśćrolnikówniemoże
liczyćnaprzyszłość.
–LiczymynaOpatrzność...
–Towolno,alewierzycieliniemożnadoniejodsyłać.
TwarzpannyPławickiejpokryłasięrumieńcem
–inastałachwilakłopotliwegomilczenia.
APołanieckipowiedziałsobie:„Skorośzaczął,toidź
dalej”.
Irzekł:
–Panipozwolisobiewyjaśnićcelmegoprzybycia.
Pannaspojrzałananiegowzrokiem,wktórym
Połanieckimógłwyczytać:„Dopieroprzyjechałeś,godzina
jestpóźna,jaledwieżyjęzezmęczenia–żeteż
najprostszadelikatnośćniewstrzymałacięodrozpoczęcia
takiejrozmowy”.
Głośnozaśodrzekła:
–Jawiem,dlaczegopanprzyjechał,alemożebędzie
lepiej,gdypanzojcemotympomówi.
–Dobrze;przepraszampanią–odrzekłPołaniecki.
–Tojaprzepraszampana.Ludziemająprawo
dopominaćsięoswoje,ijajestemdotego
przyzwyczajona.Aledziśjestsobota;wsobotęmasię
tyleroboty.Zresztąwtegorodzajusprawach,pojmuje
pan...Czasem,gdyprzyjeżdżająŻydzi,układamsię