Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Mężczyznauśmiechnąłsięwspółczująco.
–Wtakimrazienaprawdępotrzebujepanipracy.
Kateniebardzowiedziała,jakpotraktowaćtesłowa,alenie
brzmiałyoptymistycznie.
–Szukamekspedientki.Dziewczyna,któraumniepracowała,
wyjechałazprzyjacielem,nieuprzedzającmnieanimojejżonynawet
słowem.–OparłrękęnaksiędzerachunkowejipopatrzyłKateprosto
woczy.
–Możepaniprzyjśćjutrooósmejrano?
–Jaknajbardziej.Mogęwcześniejwraziepotrzeby.
–Nie.Ósmajestwsamraz.–Uśmiechnąłsię.–Możezanotuję
imię.Żonkabędziechciaławiedzieć.
–KateEvans.
Zapisałnazwiskoiponowniepodniósłnaniąwzrok.
–AlbertTowns.
–Bardzomimiło.
–Mapanigdziemieszkać?
–ZatrzymałamsięwhoteluAnchorage.
–Toszykownemiejsce.Niemogępłacićpensji,którapokryłaby
kosztypobytu.
–Mamnadziejęznaleźćcośtańszego.
Albertpodrapałsięwgładkoogolonypoliczek.
–Mamypokójnatyłachsklepu.Skromny,alebędzietampani
ciepłoisucho.Jestmałakuchniazezlewemiłazienka.Nasofieśpisię
zupełnieprzyzwoicie.Noiżonadopierocowszystkoodmalowała.
–Brzmiidealnie.
–Chcepanirzucićokiem?
–Napewnojestwporządku.–Zresztąitakniemaminnego
wyjścia.–Podałarękę.–Zatemdozobaczeniajutro?
Uścisnąłjejdłoń.
–Dojutra.
Katepomaszerowaładodrzwi.Pracaidachnadgłową!Muszę
zadzwonićdorodziców.
Przyspieszyłakroku,żywiącnadzieję,żewhotelujesttelefonoraz
zastanawiającsię,ilebędziekosztowaćjąrozmowa.