Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zgaszonepety,prawda?Onepoprostucuchną.
Wmojejgłowiepojawiłsiękompletnieniedorzecznyiabsurdalny
pomysł.Zważywszynasytuację,wjakiejsięznajdowałem,tamyśl
naprawdęzakrawałanacośidiotycznego.Przyszłomidołba,że
trochęszkodatakpoprostuwyrzucićtyletytoniu.Resztkibo
resztki,alejaktomówią-"ziarnkodoziarnka".Zostałomitylko
kilkapapierosów,adlanałogowegopalaczawidokostatnichfajeki
świadomość,żeniemasięichwięcej,toprawdziwykoszmar.
Chybapatrzącnateśmierdzącepety,momentalnieprzekonałem
samegosobie,żebezwzględunato,jakpotocząsięsprawy,
powinienemzatroszczyćsięoswójnałóg.
Położyłemniedopałkinablaciestołu.Taboretpostawiłemwkącie
polewejstroniedrzwi,asamusiadłemnakrześlezwysokim
oparciem.Sięgnąłempoksiążkę.Wyrwałemostatniąstronę,na
którejbyłwydrukowanyspistreści.Położyłemkartkęprzedsobąi
zacząłemnaniąwykruszaćskromnepozostałościtytoniu.Jakna
mojeoko,nazbierałosiętegonadwaskręty.Zdużąstarannością
poskładałempapierwkostkę,takabyniestracićnawet
najmniejszejdrobinkitytoniu.Schowałemzawiniątkodokieszeni
nadlewąpiersią.
Stałemwoknieispoglądałemnaświat,którytonąłw
promieniachwrześniowegosłońca.Delikatnywiatrbaraszkował
pośródliścidrzew,którenieśmiałoprzywdziewałyszaty
pierwszychjesiennychbarw.Wprzestworzachszybowałostado
gołębi,zataczającszerokiekręgi.Sięgnąłemwzrokiemwkierunku
zabudowańmiasteczka,apotemjeszczedalej,ponadostre
krawędziedachówdomiejsc,gdziebłękitniebadotykał
horyzontu.Tam,gdziekończyłasięliniaciemnegolasu,zaczynały
siępołaciepól.Ichkolorymiaływsobiemagię,zupełniejakby
zostałoimofiarowanecałepięknotegoświata.Odponad
siedemnastulatwidziałemtylkotenskrawekświata,aitakzawsze
potrafiłemdostrzecwnimcośnowego,coś,comniezachwyci,
26