Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Płowynieidzie,Płowyzostaje–zapowiadałaMarta,wychodzączdomu.Obwisały
uszy,klęsłyboki,opadałłebnaprzedniełapy–jasnożółteoczyprzygasałyzesmutku,ustóp
Martyleżałnajciężejskrzywdzony,najnieszczęśliwszynaświecieczworonóg.Jeszczetylko
nikłypląsogonaobjawiałszcząteknadziei.
Zniesprawnąkończynąniebyłjużgroźnydlawolnożyjącychstworzeń,aległośnym
zachowaniempłoszyłiprzerażał,zwłaszczawiosną,młode.DopierogdysięszłowPuszczęz
Płowym,widziałosięisłyszało,jakbardzojestzamieszkała.
Martaodchodziła,ogonnieruchomiał,nieporuszonypiespozostawałnamiejscu
powalonybezlitosnymzakazem.Gdyznikałazpolawidzenia,szorującbrzuchempotrawie,
czołgałsięnaugiętychnogach,wlokącjakpłetwęokaleczoną.Prędkoodkrytyiodsyłanyz
powrotem,pokilkuniepowodzeniachzmieniłpostępowanie.RuszałzaMartą,gdyjużnie
mogłagowidziećitowarzyszyłjej,przekradającsięwpobliżuzaosłonąpodszytucichyi
niewidzialny.Długootymniewiedziała.
–Przyłapałamzajałowcamidopieroniedawno,zbierającpierwszepoziomki.Było
parno,słyszę,cośziejepopsiemu.Pomyślałam,złudzenie.Ażzobaczyłamgoznienacka.
Biednyinwalidauwłóczyłsięzamnąpolesie.Niewiarygodne,jakieinstynktypowściągałten
wagabunda,zbójikłusownik,wyraźnieprzyuczonyprzezjakiegośbandytędowypłaszania
zwierzyny.Odtejporytakchadzamy,jaudaję,żeniewiem,aonsięujawniadopieroprzed
opłotkami.
Płowy–wagabunda–zbój–kłusownik–przecieżtakdoniegoionimczęstomówią.
Wszystkieznaneimionanaraz,tojużponadwytrzymałośćnawettakprzebiegłego
czworonogainadrogęwytoczyłosię,zamiatającchromąłapą,psiskowielkości
jednodniowegocielaka.Zniegodnym,szczenięcympiskiemprzypadłodoUlki,wspięłosię,
omiotłojęzoremtwarzdziewczynyizarazstanęłonawszystkietrzyzdrowenogi.Wlepiając
wniąjasnożółteślepia,uruchomiłoogon.
Chodźdolasu,pomożeszzłapaćteszybkiezwierzęta.
–Beznadziejnynałogowcu,małocijednejbreneki–małoduszniewypominałaUlka.
Zmrużyłswojewilczepatrzałki,kłapnąłnacośskrzydlategowpowietrzuijakgdyby
nigdynic,dalejnamawiałUlkędokłusowania.
BabkaprzejęłarowerzrąkUlki.
–Prowadździeckododomu!–zburzyłakalkulacjęPłowegoipiesjakdawniej,gdy
Ulkabyłazupełniemałaitrzebająbyłostalepilnować,chwyciłzębamibrzegkurtki
dziewczyny.Człapałobokkarnie,niewyprzedzał,mężnieznoszącwabiącezapachyzwierząt
buszującychgdzieśwpobliżu.
Dopieroprzykońcuduktuwystrzeliłdoprzoduizwielkimujadaniemoznajmił
przybycieswegostada.
Ulkaznowusięzdziwiła,jakzmalałdombabkiodubiegłychwakacjiwporównaniuz
tymnoszonymwpamięci,leczoupływielatnajbardziejświadczyłymodrzewiewgłębi
siedliskanaskarpie,sadzonerękąMarty.
Ulkabudzisięwreszcienadobreisiadanatapczanie.
–Dzieńdobry,przodkowie–składaukłonportretomnaprzeciwległejścianie.Wizbie
oddanejwpachtUlcewisząpodobiznynieżyjącychczłonkówrodziny,wpokojubabki
fotografieBogny,UlkiisiostryMarty,Karoliny.
Wwąskich,ciemnychramachzpolerowanegodrewna,obwiedzionychwewgłębieniu
złotążyłką,zaszkłem,wowalnychwycięciachkremowychpasse-partoutzgrubotłoczonego
kartonu,trwajątwarzezatrzymanenazawszewczasiedawnominionym.
KiedyśUlkadwojgaznichsiębała.Wniepojętysposóbwodziłyzaczłowiekiem
oczyma.Ajeśliczłowiekledwoodrósłodziemi,nicprzyjemnegotakaniesamowita
obserwacja.IMartanaczaspobytuUlkizabierałaPrzodkówdosiebie.
11