Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
indziejznówmówiono,żetopierwszywłaścicielzałożyłlochywprzewidywaniuwojnyi
podobnorzeczywiściesłużyłykomuśzaschronienieprzedgestapo.Dość,żelochyistniały.I
terazdozorcastałniedalekootworuniemającodwagidońsięzbliżyć.Zauważył,żejedenz
prętówbyłwyrwanyzziemiiodgięty,przezcootwórposzerzyłsię.
Cobyłowlochu?Skądszedłtenokropnyzapach?Antosiakniebyłtchórzem;bałsię
tylkoumarłych.Zanicnieposzedłbywnocynacmentarz,anawetkiedyprzechodziłobok
sklepuztrumnami,odwracałgłowęwdrugąstronę.
Ajednaktrzebasiębyłoprzekonać…Postąpiłjeszczedwakrokiiprzezwyciężając
strachpochyliłsięnadotworem…
Wystarczyłojednospojrzenie,abyzdobyćpewność,żewlochuleżązwłoki.Wgłowie
dozorcyzakłębiłosięnarazodmyśli:Ktoto?Skąd?Odkiedy?Morderstwo…Ktozabił?
Dlaczego?!–Ciekawośćbyłasilniejszaodstrachu,więcprzybliżyłświeczkędootworu.I
naglewydałomusię,żetrupubranyjestwaksamitną,błyszczącąsuknię…
Kobieta?Czyztegodomuzginęłajakaśkobieta?–Nie,przecieżonbyotymwiedział!
Czyżbywięcktośpodrzuciłdoobcejpiwnicyczyjeśzwłoki?Któżmógłzdobyćsięnato,aby
jeprzenieśćprzezulicę?
Amoże…możetakobietadokogośprzyszła?Awięcwdomu–wdomu,wktórymon
jestdozorcą–popełnionomorderstwo?!!
–ChrystePanie!–jęknąłioparłsięplecamiościanę,bonogizrobiłymusięnaglejakz
waty.Morderca…wtymdomu…możejeszczemieszka?Alekto–KTO?!
Otarłczołomokreodpotuischyliłsięposzuflęimiotłę.Bezmyślniezagarnąłtrochę
śmieciiznówspojrzałwotwór.Drgnął.Wnikłymświetlebłyszczałynazwłokachdwaduże
korale:czerwonyiniebieski.Dwakorale…Zawieszonenastrzępkunitki,połyskiwały
wesoło,kontrastujączponurągroząporzuconychprzezmordercęzwłok.
–Miałakorale…–mruknąłniemogącoderwaćodnichoczu.Strachustąpiłmiejsca
dziwnemuuczuciujakiegośżalu.
Kupiłaśsobiekorale,ateraztuleżyszmartwa…–myślał.–Cozadrańciętakurządził!
Świeczkazaczęłaskwierczeć;dopalałasię.Antosiakspieszniewycofałsiędogłównego
ganku,gdziebyłoświatło.Zapomniałokomisji;terazpotrzebnybyłtuzupełniektośinny.
Wyszedłnaschody,zamknąłdrzwiodpiwnicyikluczwsunąłdokieszeni.Wiedział,co
marobić;kiedykolwiekiprzezkogokolwiekzabójstwozostałopopełnione,mordercamoże
byćjeszczewtymdomu.Awięc,imszybciejzjawisiętumilicja,tymlepiej.
–Cośtytakiblady?–przestraszyłasięAntosiakowa,gdystanąłnaprogukuchni.–Bój
sięBoga,choryjesteśczyco?Całeczołomaszmokre.
–Nic–odburknął.Wytarłtwarzręcznikiem,napiłsięwodyisięgnąłpoczapkę.
–Wychodzisz?Ajakprzyjdziekomisja?–żonapatrzyłananiegozezdziwieniem.
Wyraziłsiębrzydko,gdziemakomisję.Zresztą,powiedział,zarazwróci–niechciałz
żonąotymmówić,aoniczyminnymniebyłbywstanie.
DonajbliższegokomisariatuMObyłoniedalejjaktrzystametrów,aleAntosiakowi
zdawałosię,żeidzieażnakoniecmiasta.Nadworzebyłrześki,pogodnydzień,dzieci
uganiałysiępoulicyzwesołympiskiem,wświeżejzielenidrzewwróblećwierkałyjak
oszalałe;światbyłzadowolonyzwiosny,słońcaiczegośtamjeszcze–aonszedłjakna
pogrzebie.Szedłirozmyślał.–Zacznąpytać,badać,jeszczesięmnieuczepią!–Aż
przystanąłnachwilę.–No,przecienicniewiem–powiedziałprawienagłos.–Takczy
owakzameldowaćtrzeba.
Wszedłdokomisariatu.
–Conowego,panieAntosiak?–zagadnąłgoznajomymilicjant.Dozorcamachnąłręką.
–At,tam…Komisarzjest?
Antosiakniemógłsięnauczyć,żewkomisariaciejestkierownik,aniekomisarz.
3