Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Wdawnychlatach,kiedynamacieobrywałonalbojegoprzeciwnik,obserwował
udzielającychimpomocylekarzy.Alewtedywgręwchodziłysiniaki,krwawiącynosczy
zwichniętypalec.Aterazleżałprzednimczłowiekzkilkomaranamibrzuchaiklatki
piersiowej.Byłyzapaśnik,wciążsilnyipełenenergii,stałwięcbezradnienadumierającymi
niewiedział,jakmupomóc.Słyszał,żeżonatelefonujedopogotowiaratunkowego,potemz
własnejinicjatywydomilicji.Maracjępomyślał.Przecieżtojestmorderstwo.Wykłócała
sięchwilęzkimś,ktowidaćprzyjąłwiadomośćzniedowierzaniem;rzuciłaparęmocnych
słów,zmiękłaijużspokojniepodawałaadres.Pochwilipojawiłasięwprzedpokojuzmiską
wodyikawałkiemczystegopłótna.Uklękłaprzyrannym,zaczęładelikatniezmywaćkrewz
jegotwarzy.
ToStaroń?Rzuciłamężowispłoszonespojrzenie.Tenzczwartegopiętra?
Przytwierdziłruchemgłowy.JacekStarońmieszkałpiętrowyżej,aleniebezpośrednio
nadnimi;zajmowałkawalerkęnawprostschodów.Pracowałjakoelektromonterwjakiejś
spółdzielni,nieznaligobliżej.Byłsąsiademspokojnym,grzeczniepozdrawiał,kiedymijali
sięprzywindzielubsterczelicierpliwiewkolejcewsklepiespożywczym.Właściwie
wiedzielionimtyleconic.
Butkowskipopatrzyłnaschody,wszedłkilkastopniwgórę.Wświetlelampdostrzegł
plamykrwi.Prowadziłydootwartychdrzwikawalerki.Stanąłuwejścia,alenieprzestąpił
progu.Bałsię,żezadepcześlady.
Jasiek,chodźtu!Katarzynaprzykucnęłaobokleżącego,pochyliłasięnadnim.On
cośmówi.
Butkowskizbiegłtakszybko,jakpozwalałyrozklapanepantofle.
PanieStaroń!powiedział,wpatrującsięwcorazbielszątwarzrannego.Słyszypan
mnie?Toja,sąsiadztrzeciego,Butkowski…Ktopanatakurządził?
Siniejącewargirozchyliłysięzwysiłkiem,powiekidrgnęły.Słabnącyzkażdąchwilą
człowiekpróbowałunieśćprawąrękę,alezaledwieporuszyłpalcami.Katarzyniezdawałosię,
żepatrzynanią,więcspytałazewspółczuciem:
PanieJacku,ktopanapobił?Zarazprzyjedziepogotowie,wezmąpanadoszpitala,
wszystkobędziedobrze.Alektopanapokaleczył?
Za…karęwyjęczałświszczącymszeptem.
Zajakąkarę?Namiłośćboską,ktopanaukarał?Izaco?
CiałoStaroniadrgnęło,powiekiprzymknęłysię,głowaopadłanabok.
Nieżyje?Katarzynaprzeżegnałasięiodsunęła:bałasięumarłych.
Możetylkozemdlał.Butkowskipatrzyłbezradnienatężejącerysyzbielałejtwarzy.
Chybakoniecpomyślał.
Usłyszeliwarkotsamochodów,pochwilikrokikilkuosób.Zachrypiaławinda,zaraz
potemruszyładruga.Natrzecimpiętrzewysiadłlekarzpogotowiaidwajsanitariuszez
noszami.Zdrugiejwindywyskoczyłsierżantmilicjiijeszczektośpocywilnemu.Butkowscy
cofnęlisiędoprzedpokoju,Katarzynanarzuciłapłaszcz,zrobiłojejsięzimno.Lekarzukląkł
przyrannym,alepochwiliwstałipotrząsnąłgłową.
Nictupomnierzekł.Tojużtrup.Wypiszęświadectwozgonu.Jakonsięnazywa?
spytał,wyciągajączteczkipapiery.
Tymczasemcywilpodszedłbliżej,popatrzyłnaumarłegoimruknąłcośdopodoficera.
Tenbezsłowazawróciłwkierunkuwindy.Acywilwszedłjakośtakniepostrzeżeniemiędzy
lekarzaiButkowskich,obrzuciłichuważnymspojrzeniem,zatrzymałwzroknamężczyźniei
miechnąłsięlekko.
Pamiętampanaostatniąwalkępowiedziałzuznaniemwgłosie.Marzec,
osiemdziesiątytrzeci,halaGwardii.
Byłyzapaśnikzmieszałsię,poczerwieniałjakpanienka.
Naprawdępanopamięta?spytałzniedowierzaniem.
5