Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Ajeżeliniewystarczy?
Wstał,rzuciłdwiesetkizakawę,dodałjeszczepięćdziesiątkę,ukłoniłsięioddaliłtak
szybko,żedyrektorniezdążyłzareagować.Myślałpotem,żewłaściwieżadnaodpowiedźnie
byłatupotrzebnaitamtenzpewnościąjejnieoczekiwał.Wracającdozakładuczuł
wzrastającyniepokój.Zbudziłosięwnimniejasneprzeczucie,żeczekajągopoważne
kłopoty.Nowametoda,októrejwspomniałgośćprzystoliku,mogłaokazaćsięrewelacją.
Byłaściśletajna,supertajna,zastrzeżonaiobwarowana,czymsiętylkodało.Okazujesię–
niedlawszystkich.Idlategotakiezainteresowaniemłodymifizykami.
Budkowskaobudziłasiępierwsza.Miałalekkisen,bylecopotrafiłogoprzerwać:
Uniosłasięnałokciach,nadsłuchiwała.Ktośzbiegłposchodach.Wnocykroki,nawetciche,
potrafiłyzakłócićspokójdziesięciopiętrowegowieżowcabudowanegoz–ongiśrewelacji,
dzisiajudręczenia–wielkiejpłyty.
Usłyszałastuknięciedrzwifrontowych,wchwilępóźniejprzeddomemzawarczał
samochód.Zaświeciłalampkęprzytapczanie,spojrzałanazegarek.Dziesięćpodrugiej.
–Łażąponocyjakkotywmarcu–mruknęła.Popatrzyłanawtulonąwpoduszkę
łysawągłowęmęża.Sapałipochrapywałnaprzemian.Czasemmyślała,żeniezbudziłabygo
nawetsalwaarmatnia.Ziewnęła,ażjejwszczękachtrzasnęło,obróciłasięnadrugibok.
Przysnęła,cośjejsięnawetchybaśniło,kiedypoderwałasięnagle,asercezałomotałoz
przerażenia.Naschodachdziałosięcośstrasznego.Dolatywałystamtądjęki,szuraniei
kotłowanie.
–Bandyci!–krzyknęła.–Jasiu,obudźsię!–Szarpnęłamężazagłowę,bomiałają
najbliżej.–Nieśpij,słyszysz?
Chrapnąłgłośniej,otworzyłoczy.
–Cosiędzieje?–zamruczał.–Czemurobiszalarm?
–Posłuchaj!Tamktośjęczy.
–Unas,wmieszkaniu?–wytrzeźwiałmomentalnie.
–Naschodach.Chybapodnaszymidrzwiami.
–Eee…–wzruszyłramionami–Pewniejakiśpijak.Śpij.
Zacząłjednaknadsłuchiwać.Terazmożnabyłorozróżnićwyraźnejękiijakby
czołganie,iocieraniesięoichdrzwi.Butkowskiwestchnął,usiadłnatapczanie,poszukał
pantofli.
–Trzebazobaczyć–stwierdziłniechętnie.–Bonamnapaskudzinasłomiankę.
–Uważaj!–krzyknęła.–Weźmłotekalboco.
Spojrzałnaniązgóry,miałmetrdziewięćdziesiątwzrostuibyłkiedyśzapaśnikiem.
Znanymzapaśnikiem.
–Jeszczemojarękawystarczyzadwamłotki–powiedziałniebezdumywgłosie.–
Kasiu,nieidźzamną!–poprosił.
Bałasię,aleciekawośćprzemogła.Stąpałabosyminogamiparękrokówzanim,na
wszelkiwypadekściskającwrękumosiężnyświecznik.Takdoszlidoprzedpokoju.Tu
zatrzymalisię.Butkowskispojrzałprzeznjudasza”;nawysokościoczuniedostrzegłnikogo.
Leży–pomyślał.Ostrożnieuchyliłdrzwiiznieruchomiał.
–Matkorodzona!–jęknęłaKatarzyna;zrobiłojejsięsłabo.
–Mówiłem,niełaźzamną!–burknąłgniewnie.–Ajakjużjesteś,toniemdlej.
–Wcaleniemdleję–obraziłasię.
Odstawiłaświecznik,zbliżyłasiędodrzwi.Butkowskipochyliłsięnadczłowiekiem,
któryleżałwkałużykrwinapodeścieschodówiująłjegobezwładnąrękę.Szukałpulsu.
Wyczułsłabe,niemiaroweuderzenia.
–Żyje–stwierdził.–Dzwońpopogotowie.Dajręcznikimiskęzwodą.
–Więccomamrobić?Dzwonić,czyiśćpowodę?
–Dzwoń.Przynieś.Najednejnodze!
4