Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
bezszczególnegozainteresowania,jejoczyniewyrażały
dosłownienic,austamiałajakzwykleułożone
wneu​tralnąkre​skę.
Dobrywieczórprzywitałemsięzmysłowymgłosem.
Onatylkoskinęłagłową,poczymodwróciławzrok,
wy​pa​tru​jącko​le​ża​neklubna​rze​czo​nego.
Dobrywieczórpowtórzyłem.Pięknywieczór.Nie
takipięknyjakty...Zawahałemsię,czywypada
zwracaćsiędoniejpoimieniu,aleprzecieżbyliśmy
wpo​dob​nymwieku.
Słucham?spytała,patrzącteraznamnie.Udało
misięjed​nakzwró​cićjejuwagę.
Powiedziałem,żewieczórjestpiękny.Alebyłby
piękniejszy,gdybyśmystąduciekli.Zakochałemsię
wtobie,niemogęprzestaćotobiemyśleć
wy​szep​ta​łem,na​chy​la​jącsiękuniej.
Omałoniezakrztusiłasiędrinkiem.Potemspojrzała
namniezgóry.Niewiem,jaktomożliwe,boprzecież
byłaogłowęniższa.Ajednakmiałemwrażenie,żejest
ponadmnąipatrzynamniezgóry.Wjejwzrokubyłocoś
nie​po​ko​ją​cego.
Zawysokieprogijaknatwojenogiwycedziła
zdumiewającolekko,aprzytymztakąpewnościąsiebie,
jakbyniemiałacodoswoichsłówżadnych,ale
tożad​nychwąt​pli​wo​ści.
Wtedyprzyszłyjejdwiekoleżanki.Zainteresowałysię,
kimjestem,aonacośtamimodpowiedziała,chyba
żejestemnikimiżepodbijamdoniej,żejestemjakiś
chybawariat.Śmiałysię,niemalzanosiłysiętym
śmiechem.Pytały,zczymdoludzi,itopytaniechyba
skie​ro​wanebyłodomnie.
Alele​dwoco​kol​wieksły​sza​łem.Tylkotenśmiech.