Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Drogawolna–szepnął,przepuszczającmniedowyjścia.
–Dziękiza…to.–Podniosłamopatrzonądłońiposłałammusłaby
uśmiech.–Cześć.
Nieczekającnaodpowiedź,ruszyłamwzdłużkorytarza.Niemiałam
zielonegopojęcia,gdziejestem,alewiedziałam,żenajważniejsze
toznaleźćschody.Odtwarzałamwpamięcimapkęgłównegobudynku
iliczyłam,żewspomnieniemnieniezawiedzie.Kiedyznalazłam
schody,niemalodetchnęłamzulgą.Niezrobiłamtegotylkodlatego,
żewciążbałamsię,żektośmniezauważy.Ruszyłamwdół,zkażdym
krokiemnabierającwiary,żewszystkoskończysiędobrze.Coprawda
nieudałomisięuciec,aleprzynajmniejniedostanękary.Nawetjeśli
niewiedziałam,naczymmiałabypolegać,wolałamjejuniknąć.
Mojenadziejeległywgruzach,gdynasamymkońcuschodów
dojrzałamsylwetkękobiety.Wykonałamgwałtownykrokdotyłu,
amojetrampkiniefortunniezapiszczałynapanelach.Iwtedywzrok
nieznajomejwylądowałnamnie.
–Nazwisko?–wycedziłazimno.
Przełknęłamślinę.Możejednakpowinnambyłaprzyjąćpropozycję
tamtegochłopaka.
Cięższaojednowykroczenie,zjawiłamsięwjadalninaśniadaniu.
Byłamgłodna,wkońcuniejadłamcałądobę,ajednocześniewizja
tego,żepokolacji,wramachkary,będęmusiałatuprzyjśćipomóc
wkuchnizmywaćnaczynia,sprawiała,żeodechciewałomisięjeść.Ilu
tutajjestuczniów?Jakwieleświństwposobiepozostawią?Nie
mogłamdziśnikomupodpaść,bowiedziałam,żeczęśćznichpewnie
lubirobićnazłość.
Tymrazemłatwiejwtopiłamsięwtłum,boporazpierwszy
włożyłamnasiebiemundurek.Byłwygodniejszy,niżsądziłam.
Stanęłamwkolejcepoposiłek,zastanawiającsię,naileto,
cotupodają,jestzjadliwe.Kiedyzerkałamnatalerzejedzących,