Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ2
Judah
Kiedywchodzimydoniewielkiegopokojutużoboksali,wktórej
zagodzinęmasięodbyćkonferencjaprasowa,wiemjuż,żecośsię
kroi.
Richardstoijakrewolwerowiectużprzedpojedynkiemnaśmierć
iżycieipatrzyprostonamnie.Przełykamślinę,boczujęsięnieswojo,
ściganytymmocnooceniającymspojrzeniem.Zastanawiamsię,czy
menadżerwyczuł,żepiłem,ipostanawiamprzezornieusunąćmusię
zdrogi.Siadamnakońcuskórzanejkanapyistaramsięnierzucać
woczy.
–Znowusięnawaliłeś,Judah?–Słyszęjegocichewarknięcie
idrgam.
–Oczywiście,żenie!–oburzamsię.
Przeliczamszybko,iledzisiajwsiebiewlałem.Gdywychodzi
mizaledwiepięćmałychdrinków,stwierdzam,żeniepozwolęsię
obrażać,bodobycianawalonymmamjeszczebardzodalekądrogę.
–Dlaczegotakmówisz?!
–Bowidzę,żeświecącisięoczy.–Richardprzyglądamisię
beznamiętnieizaciskausta.–Noistandardowoczućalkohol.Travis
potrafisiępowstrzymać,przynajmniejwwiększościsytuacji,więc
zostajeszty.
–Amożetymrazemtojednakniejestmojawina?–kłócęsiędla
zasady.
Nicnieporadzę,żelubiędenerwowaćtegofaceta,któryzawsze
wszystkobierzedosłownieinaserio.
–Jużniedługo.
–Co?–Zamieram,boto,comówi,brzmijakgroźba,itonawetnie
jakaśmocnozawoalowana.