Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Janiestetymuszęodmówić.–Wjegogłosiebyłocoś
niepokojącego.Wyglądałonato,żemiałnadnimiwładzę
inieśmielimusięprzeciwstawić.–Niepowinniście
właśniepilnowaćwejścia?
Zbardzowyraźnymociąganiemminęlinasizeszli
poschodachdosalibalowej.
–Mała,wcośsięwpakowałaśiterazjestjedyny
moment,żebyśmipowiedziała,ocochodzi.
Patrzyłamnaniegonieufnie,bonibynajakiej
podstawiemiałammiećchoćcieńpewności,żejest
pomojejstronie?Wszystkozaczęłosięukładaćwcałość.
Skorojegoojciecjestgospodarzem,acitrzejsąjego
pracownikami,tomójtowarzyszzcałąpewnościąbędzie
pierwsząosobą,którabędziechciałamnieuciszyć.Ale
zdrugiejstronymógłmnieimoddać.Zkaruzelimyśli
wyrwałomniekolejnepytanie.
–Mariso,musiszmizaufać.Cosięwydarzyło?–Był
śmiertelniepoważny,jużnieprzypominałirytującego
aroganta,któregopoznałamniespełnagodzinę
wcześniej.
–Onigozabili…–Mójgłoszabrzmiałzupełnieobco.Nie
mogłamuwierzyć,żewypowiedziałamnagłostesłowa.
–Kogo?!Cotyopowiadasz?!–Niekryłwzburzenia.
Potrząsnęłamgłową,przecieżniemogłamwiedzieć,
kimbyłtenczłowiek.
–Jasnacholera.–Zacisnąłzębyiwbiłwemnie
wściekłespojrzenie.–Atywszystkowidziałaś,tak?
Skinęłamgłową,niebyłosensuzaprzeczaćfaktom.
–Coterazbędzie?Niepozwólimmnienigdziezabrać,
proszę.–Nawetniestarałamsięopanowaćdrżenia
wgłosieiłezspływającychmipopoliczkach.Całyczas
widziałamtamtegomężczyznę,którynaglepada