Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
słowastałysiędlamnieobjawieniem.Nietakodrazu,rzeczjasna.
—Uśmiechnąłsięsmutnoizamyśliłprzezchwilę.—Naglezdrzew
zerwałysięptaki.Przyspieszyłemkroku,boburzadeptałanam
popiętach,aonaszłazbytwolno,nadalzzadartągłową,śledzącich
lotizastanawiającsięnagłos,cotozaptaki,dokądlecą,jak
fantastyczniepikująnatlespęczniałychobłokówijakibajkowyodcień
skrzydełmają.Takichwłaśniesłówużywając.Rozumiesz?Obłęd!
Zastanowiłemsięnadtym,comówił.Dziewczyny,zktórymi
spotykałemsięnacodzień,azwłaszczatenajednąnocalboina
krócej,paplałyopracy,omodzie,opodróżachinawetjeślidotykały
ciekawychlubważnychtematów,tomówiłyonichwraczejbanalny
sposób,boalbopoprzezpryzmatczyichśdoświadczeń,albobez
najmniejszegozaangażowaniaosobistego.Faktycznie.Ktodzisiaj
zachwycasięniebem?Ktodostrzegakształtdrzew?Drganieczyichś
ust?Ktomaochotęsłuchaćśpiewuptaków?
—Ktowogólemaczasnatebzdury?—wyrwałomisięnagłos.
—Nokto?—spytałzwyrzutem.—Ludzieniepatrząjuż
wgwiazdy,jużnawetniepatrząsobiewoczy!Tylkowpłaskietafle
multimedialnychgadżetów.Ot,całaprawda!—Dopiłpiwo,
pozostawiającmalowniczeresztkipiankinadniepółlitrowegokufla.
Spytałem,czychcejeszczejedno.Przytaknął.
Kelnerkaozaczepnymspojrzeniuiokrągłościachwylewającychsię
zdekoltuprzyjęłazamówienie,opierającsiębiodremokrawędź
stolika.Nawetnaniąniezerknął.
—Awięckiedydoszliśmydowyjściazparku,tamprzybramie
rosłymłodeklony,ionawtakirozbrajającysposóbpowiedziała,
żetakiesamesąteżprzedmoimdomem,tylkopokrytemchem.
„Żółtym—zaznaczyła—czytoniecudowne?”Widziałeśkiedyś
żółtymech?—spytałinieczekającnaodpowiedź,kontynuował: