Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
SpojrzałanaKocia,któryjakbyodczytałjejmyśliitrącił
jąrudąłapką.Złotekocieoczyspotkałysięzjej
wzrokiem.Iwtedyzrozumiała.
—Maszrację!—Pokiwałagłową,aKociozmrużył
ślepiaiprychnął,jakbyjejstwierdzeniebyłodlaniego
oczywistością.
Dianauśmiechnęłasię,widząctenostentacyjnypokaz
kociejpewnościsiebie.
Żebymjatakpotrafiła—pomyślała.
Jednakjużwiedziała,copowinnazrobić.Atododałojej
energii.
—Dzieńdobry,ciociu—przywitałasię,wchodząc
dokuchni.
Wandaspojrzałazzaskoczeniem,słyszącnowyton
wjejgłosie.
—Dzieńdobry.Śniadaniegotowe.
—Świetnie!Zarazprzyjdę,alenajpierwwezmę
prysznic.
Lekarkaskinęłagłowąionicniezapytała,choćprzez
ostatnietygodnieDianajadałaśniadaniawpiżamie
iszlafroku.
Lisowskawróciładokuchnipokwadransie.
—Codzisiajtrzebakupić?—zagadnęła,gdysięgała
pochleb.
—Jeszczesięniezastanawiałam—odparła
emerytowanalekarka.—Ostatniojeździszpozakupy
dopieropoobiedzie.
—Topomyśl,ciociu.Podjadędosklepu,gdybędę
wracała.Chybażejestcoś,cotrzebakupićwKielcach,
tozatrzymamsięwgaleriialbowsupermarkecie.
—Niemówiłaś,żewybieraszsiędomiasta.—Wanda
zerknęłabadawczoznadtalerzazjajecznicą.
—Niedomiasta.—Dianapokręciłagłową.—Jadę
doJagodna.
—DoJagodna?—Lekarkaniezdołałaukryć
zaskoczenia.