Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
wyrzynającścieżkidobraizładonieba,piekła
iczyśćca.
Tewężenieprzyniosłyżadnegopoznania,tylko
głębokąnieufnośćdoarytmetyki,copolatach
pozostawiłomnienałasceinspektorakontroli
skar​bo​wej.
*
Gdymiałemsiedemlat,wmojejpierwszejszkole
zinternatemwMilfordwsobotniepopołudnie
rozdawanodwieuncjeracjonowanychsłodyczy,októre
graliśmywkulkinawypolerowanejpodłodzesali
zebrańzajęciezwłasnąterminologią:blokady,
spirale,kocieoczka,kosmyki.Ktośgasiłświatła,amy
zaczynaliśmyupiornągręwzbijanegowciemności
bijatykatratującychsięmałychchłopców
wnie​fo​rem​nychsza​rychgar​ni​tu​rach.Zda​rzałysiętańce
towarzyskie,kłótnieoto,ktomaprowadzić,deptanie
sobiepopalcachzwołaniprzezjednąztrzech
wyniosłychmatronniebyliśmyzmuszanidotańczenia
qu​ick​stepa.
Sobotniespacerywdeszczudoprzerośniętegoparku
nazywanegodżunglą,zaraukariamichilijskimi
iprehistorycznymichwastami;albodowraku
Lamorny,którautknęłapewnejsztormowejnocyustóp
klifuwBartonpodczasswojejwyprawynaMorze
Po​łu​dniowe.„Niepod​chodźzbytbli​skoklifu”.
Oczyutkwionewziemi,różowyzawciągpospolity
utwoichstóp.Deszczowesoboty,wiecznasamotność
dzieciństwa,horyzontyograniczonemżawką;stanie
przyoknieimarzenie,żebycośsięwydarzyło,
cokolwiek,kiedydeszczbrzękaoszyby.Wszyscy
wdomach.Opuszczoneuliceiteświatłasamochodów
za​pa​lonezbytwcze​śnie.