Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Roz​dział4
Poparuulewnychdniachprzyszłonagłerozpogodzenie.
Mimożebyłjużlistopad,zdnianadzieńzrobiłosię
ciepłojakwmaju.RobertLewwysiadłzeswojego
samochoduzaparkowanegoprzedStołecznąKomendą
Policji.Widzącgrupęnastolatkówubranychjedynie
wbluzkizkrótkimrękawkiem,zawahałsięprzezchwilę,
czyniezdjąćswojejsztruksowejkurtki.Przypomniał
sobiejednak,żeprzyśniadaniupoplamiłbluzkękawą
izapomniałsięprzebrać,więckurtkaostateczniezostała
najegople​cach.
Naparterzebudynkukomendybyłocichoichłodno.
Dopieronapiętrzesłychaćbyłoszmerdobiegającyzza
drzwi,przezktórewchodziłosiędowydziału
kryminalnego.KiedyLewjeotworzył,głosy
kilkudziesięciurozmówprowadzonychnarazdotarły
dojegouszuzkażdejstrony.PaniGertruda,którą
wwydzialewszyscynazywalipoprostuGerti,siedziała
zeskwaszonąminąprzyswoimbiurkuzarazzadrzwiami,
sior​biącgło​śnoswojąkawę.
Dzieńdo​bryprzy​wi​tałsięzniąpod​ko​mi​sarz.
Możedlaciebie.Mnieodranawkrzyżułupie,ado
tegowszy​scytudo​staliko​cio​kwiku.
Wieszdla​czego?
Przezkobietęzlasu,którąwnocyznaleźli
od​parła,prze​wra​ca​jącoczami.
Dostałemwiadomość.Mamyjużrozpoznanie?
Wie​dzą,ktoto?
Podobnoktośznany,ztelewizjipowiedziała,
wzruszającramionami,poczymwzięłakolejnygłośnyłyk
kawy.Alewiesz,żejatychgłupotnieoglądam,więc
namnietowra​że​nianierobi.
Robertpodejrzewał,żeniebyłowwydzialejeszcze