Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Jednymsusempokonałparęstopniijużbyłpod
drzwiami,poczymotworzyłjezimpetem.Kobieta
próbowałasiępodnieść.Wyglądałajakpotrąconaprzez
samochódłania.
Niezastanawiającsiędługo,chwyciłzachude
ramionaiwysyczał:
Coty,docholery,wyprawiasz?!
Ja…tylkochciałamwstać,czułamsięjużlepiej,ale
zakręciłomisięwgłowiejąkałasięizahaczyłam
okrzesło.Przepraszam.
Jegolodowatespojrzenienaułameksekundysię
ociepliło.Posadziłnastarymfoteluzprzetartymi
podłokietnikamiiprzykucnąłtak,bywidziećjejtwarz.
Potemwyszeptał:
Okej,chodź,pomogęci,zjeszcośipogadamy.
Dziękujęodparłaodrobinępewniej.
Zeszlipokilkudrewnianychstopniach,aAleksandercały
czasasekurowałłanięjaknazwałparęrazy
wmyślachżebyniespadła.Jednocześniezachodził
wgłowę,skąduniegotendziwnyodruchopiekuńczości.
Owszem,byłodpowiedzialnymisumiennymczłowiekiem,
anadewszystkouczciwym,inigdynieodmawiał
przyjacielskichprzysługczypomocy.Nigdyteżjednaknie
czułsięodpowiedzialnyzadrugiegoczłowieka,zwłaszcza
jeśligonieznał.
Właściwienienarękęmubyło,żeakuratonmusiałsię
natknąćnanieznajomądziewczynę,uciekającąprzed
szumemwiatruwlesie.Coonatam,docholery,robiła?
Icosięstało,żebyłatakpoturbowana?Tegozamierzał
siędziśdowiedziećpodczaskolacji.Arankiem
następnegodniaplanowałpójśćwtosamomiejsce,gdzie