Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Kilkalatpracowałamwmałejgaleriisztuki
wLondynie.
Ukradkiemrzuciłaokiemnajegoszlachetnyprofil,
silnykarkimocnąszczękę.Białakoszulaopinała
muskularneramiona,którecochwilanapinałysię,gdy
sterowałkierownicą.Przełknęłagłośnoiniemal
zbólemoderwałaodniegowzrok.
–Atyodjakdawnaprowadziszsklep?
Uśmiechnąłsię,niespoglądającnanią.
–Niejestmój.Tointeresmojegoprzyjaciela.
Jamutylkoodczasudoczasupomagam.
Zaległadłuższacisza.Emilymiaławrażenie,
żeGiovanniniekwapisiędoopowiadaniaosobie.
Wiedziała,żemusipociągnąćgozajęzyk.
–Cozatemrobisz,gdyniesprzedajeszturystkom
pięknychsłoikówna…marmoladę?
–Mójprzyjacieljestrównieżwłaścicielemrestauracji,
wktórejwczorajsięposilałyście–wyjaśnił.–Tamteż
czasamipomagam.Stojęzabarem,jakktośzachoruje,
aleczęściejzajmujęsiępapierkowąrobotą.–Zanim
Emilyzdążyłazadaćjakieśdodatkowepytanie,zmienił
temat:–CodziśporabiaCoral?
–Jestniedysponowana.Obawiamsię,żewczoraj
przedawkowała…słońce–dokończyławostatniej
chwili.–Postanowiłazostaćwhoteluipoczekać,
ażwrócidoformy.Ach,właśniesobieprzypomniałam,
żemiałamdoniejzadzwonić.
Wygrzebałaztorbytelefonkomórkowyiwybrała
numerprzyjaciółki.Coralodebrałapodwóchsygnałach
iodrazuoświadczyła,żeczujesięjużdużolepiej.
–Todobrze.Wrócęokołoszóstej,apotempójdziemy