Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
iprzygotowałamsiędowyjścia,wkładającjednązeswoichbluz
iczapkę.Tymrazemszerokiespodniedresowezastąpiłamlegginsami.
Wchodziłamżwawymkrokiemdopomieszczenia,którejakzwykle
otejporzebyłopuste,irozglądałamsięwposzukiwaniuWestona.
Czasemmiałamwrażenie,żetenfacetnigdyniebywałwdomu.
Znaszychkrótkichrozmówwiedziałamtylko,żemieszkapodrugiej
stroniemostubrooklińskiegoimamłodszegobrata.Nigdynie
wspominałonikiminnym.Żadnejkobiety,dzieci,pomimotego,
żeprzekroczyłtrzydzieścipięćlat.
–Cześć,Claudia–mruknąłzktóregośkąta.
Chybapierwszyrazzwróciłsiędomniepełnymimieniem.Wydało
misiętopodejrzane.Odwróciłamsięwstronę,zktórejdobiegłmnie
jegogłos.
–Cześć.
–Słuchaj…–zacząłjakośniepewnie.–Przepraszamcięzawczoraj.
Uniosłampytającobrewipodeszłambliżej.Niemiałampojęcia,
zacotenosiłekmnieprzepraszał,aleczułam,żemożetobyćnawet
zabawne.
–Okradłeśmnieiotymniewiem?Czydodałeścośdomojejwody
iprzeleciałeś,kiedybyłamnieprzytomna?–żartowałam.
–Yyy…Nie?–odpowiedziałcałkowiciezbityztropumoimigłupimi
pytaniami.
–Więcnierozumiem,zacomnieprzepraszasz.–Uśmiechnęłamsię
szerokoiodwróciłam,abypójśćdoszatni.
–Redtowgruncierzeczyfajnyfacet,niepowinienbyłcięobrażać
–powiedziałdomoichpleców.
Aaa,więcotochodziło.Oto.
–Wes–zwróciłamsiędoniegoniemalopiekuńczymipobłażliwym
tonem.–Mnieniełatwoobrazić.Anawetjeśli,tonieodciebie
należałybymisięprzeprosiny.
Widziałam,jakciężkowestchnął.Jegozachowaniezaczynałomnie
niepokoić.Nienależałdoludzi,którzyczegokolwiekwżyciużałowali,
ajużnapewnonietego,zaconieponosiliodpowiedzialności.
–Poprostu…Niechciałbym,żebyśzrezygnowałazprzychodzenia
tutajprzeztenincydent.Wiem,jakbardzonielubiszbiegaćwparku.
Dobra,tobyłonaprawdędziwne.Kolejnaosobazamierzała