Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Znowupodałemswojedaneiwysłanomniedoprzyczepy,żebym
przebrałsięwkombinezonizałożyłsprzętochronny.Naschodach
prowadzącychdogłównegowejściaczekałjużnamnieWhelan,który
przedstawiłsięjakozastępcaWard.Wielkiepodwójnewrota,pokryte
graffiti,zostałyotwartenaoścież.Wewnątrzbyłochłodnoiwilgotno.
Wpowietrzuunosiłasięostrawoństęchlizny,pleśniimoczu.
Wdawnymholugłównymustawionolampy,któreoświetlałypokryte
zaciekamiścianyzwybrzuszonymtynkiemizasypanągruzem
podłogę.Zbokuznajdowałsięprzeszklonybokszszyldem
„Ambulatorium”.
Walającesięwszędziepuszkipopiwieipustebutelki,atakże
zwęglonepozostałościpoogniskachświadczyłyjednak,żeszpital
miewałjeszczeodwiedzających.Mojekrokiniosłysięgłuchymechem,
kiedywdrapywałemsiępokrętychschodachwokółszybudawno
nieczynnejwindy.Reflektoryustawionenapodestachoświetlały
zakurzonetabliczkiwskazującedrogędopracownirentgenowskiej,
badańendoskopowych,EKGiinnychdawnozapomnianych
gabinetów.
TypowyszpitalwydyszałWhelan,kiedydotarliśmydoszczytu
schodów.Choćpokonaliśmyzaledwietrzypiętra,wysokiesufity
znaczniewydłużyłydrogę.Jeślinawetpacjentzgłosiłbysięzdrowy,
towłażeniepotychschodachbygowykończyło.
Ruszyłprzedsiebiedługimkorytarzem,wzdłużktóregoustawiono
jeszczewięcejlamp.Mijaliśmyopustoszałesalezzamontowanymi
wciężkichdrzwiachmałymiszybkamiumożliwiającymizajrzenie
wciemność.Okruchytynkuchrzęściłynampodbutami,aprzegniły
sufitmiejscamicałkiemodpadł,odsłaniającgołedrewnianelistwy.
Tutajbutelekipuszekbyłoznaczniemniej,alenicdziwnegopo
cosięwspinaćtakikawałdrogi,żebyurządzićlibację?
Światładoprowadziłynasdorozkładanejaluminiowejdrabinki,
nowejibłyszczącej,dziwniekontrastującejznędząotoczenia.
Drabinawiodładoprostokątnegowłazuwsuficie,skądułożono
chodnikzmetalowychpłytekdomiejsca,wktórymczekałajużWard
zresztązespołu.
Atakżeciało.
Terazznówmusięprzyjrzałem,pocierającgłowęwmiejscu,
którymuderzyłemwbelkę.
WłaśniemieliśmyzaczynaćpowiedziałaWard.Znapan
profesoraConrada?
Znałem,choćtylkozesłyszenia.Kiedyzaczynałemkarierę