Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
I.ArmiaKrajowa
33
–Wdomu–odrzekłsołtys.
–Dawajciejązaraz,sołtysie,pilnapotrzebadoPodola–mruknąłprzybyły.
SołtysNagnajewiczbezsłowawszedłdomieszkania.
–Basiu,ubierajsię,muszęzawieźćciędoPodola.Rollapociebieprzyjechał–powiedział
miękkodocórki.
–Chwilętatusiu,zarazbędęgotowa.
nMaks”pojechałwswojąstronę.SołtysNagnajewiczznówwiózłswądwudziestoletnią
córkęnapomocrannemupartyzantowi.Wolałjechaćzniąsamniżoddawaćdziecko
wnieznane.Wnieznane?Toprzecieżonwciągnąłjądokonspiracji.Terazjużniemaod-
wrotu,alegdybyzginęła,nigdyniewybaczyłbysobiewłasnejgłupoty.Obrałapseudonim
nSeniora”,alejakatamzniejseniora.Drobna,mała,zwarkoczem.Comustrzeliłodo
głowy,byjąwciągaćwwojnę?Wojnatoniedziewczyńskarzecz.Trwałajużpełnecztery
lata.ZacząłsiępiątyrokitylkojedenPanBógwie,kiedysięskończy.
WkrótceznaleźlisięwjednejzchałupPodola.Basiapochyliłasięnadbladym,półprzy-
tomnymchłopakiem.
–Postrzałwbrzuch.Nicnieporadzę,tutrzebalekarza–orzekła.
–Onamarację.Chłopakatrzebanatychmiastzawieźćdoszpitala.Pojedzieszznim
nSeniora”–potwierdziłdiagnozędziewczynysprowadzonyzBełżycdoktorWójtowicz.
–CiężkorannychzostawiamyuszarytekwLublinie,naoddzialeocznym.Pojedziesz,
odszukaszsiostręPrezepię,podaszhasłoizostawisznBłyskawicę”.Tyjedziesztampierwszy
raz,siostrycięnieznają,alejeśliniepomyliszhasła,uratujeszchłopakowiżycie.Niemcom
mów,żewiezieszchoregonatyfus.Jesteśdzielnądziewczyną,wszystkomusisięudać.
Tylkocośtyzapseudonimsobiewymyśliła?JakatamzciebienSeniora”,dziecko–doktor
pogłaskałjąpogłowie.–Niemogłabyśbyćzwyczajnie,nKrysią”naprzykład?–dodał.
–Takjest,paniedoktorze!BędęnKrysią”,rozkazwypełnię!–wyprężyłasięsanitariuszka
izasalutowaładojasnychloków.
Mężczyźniwybuchnęliśmiechem,choćtaknaprawdęnikomuniebyłodośmiechu.Bo
oni,silni,zostawaliwdomu,aobowiązekwykonaniatrudnegozadaniaspadałnabarki
kruchejdziewczyny,dzieckajeszcze.Czyzobacząjążywą?Gospodarzwymościłfurmankę
słomą,ułożonopółprzytomnegonBłyskawicę”.
–Czasnaciebie,Basiu–powiedziałcichoojciec.
Wziąłcórkęnaręce,posadziłkołorannego,otuliłpledeminieznacznymruchemuczy-
niłznakkrzyżanajejczole.
–NiechcięBógprowadzi,dziecino–szepnął,zcałejsiłypróbujączapanowaćnadłzami.
Świsnąłbat.Podciętekonieruszyłykłusem.Rannyzacząłjęczeć.
–Niechpanstanie,zrobięmumorfinę.Będziemniejcierpiałiniezdradzinasprzed
Niemcami–Basia,świeżoupieczonasanitariuszkanKrysia”przejęładowodzenie.Stanęli
poddrzewami.
Drogaciągnęłasięwnieskończoność.nKrysia”spoglądałanachorego.Żyłwciąż,tylko
takibyłblady…Czyzdążą?WreszciezobaczylirogatkiLublina.Siąpiłdrobnydeszcz.Syl-
wetkiNiemcówubranychwpelerynymajaczyłyzłowrogonaposterunku.
–No,panienko,wImięOjcaiSyna...–szepnąłwoźnicapodcinająckonia.
Krysiazebrałacałąswojąodwagę.
–Halt!–usłyszałapochwili.