Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
optymistycznie.
WillieniepytałmniejużwięcejoKamelię.
–Jedzieszjutrodomiastanaspotkanie?–odezwał
się.
Chodziłomuospotkaniekościelne–jedną
znielicznychinicjatywprzeznaczonychwyłączniedla
młodzieży.Świetniesiępodczasnichbawiłem.Ciocia
LouiwujekNat,jakoorganizatorzy,zawszeotodbali.
Dziękiichspotkaniomkilkoronastolatkówzmiasteczka
zaczęłonawetchodzićdokościoła.Większośćmoich
znajomychchętnienanieprzychodziłaijateżbardzo
jelubiłem.Wkażdyinnydzieńzapewniłbymwięc
Williego,żemnieniezabraknie.Wtedyjednak
zdobyłemsięjedynienasłabe:„Zobaczymy”.
–Mamnadzieję,żedaszradę–Willieprzełożył
swojąwędkęijedynąrybę,jakązłapał,dolewejręki,
żebymócodwiązaćkonia.
Niebyłemdziśzbytdobrymkompanemdorozmów
inaglezrobiłomisięztegopowoduwstyd.Przecież
toniewinaWilliego,żeKamelianiewierzyławBoga.
Aniżeniewiem,czegoBógodemnieoczekuje.Ani
żekoniecrokuszkolnegozbliżałsięnieubłaganie,
niosączesobącałemnóstwoznakówzapytania.Willie
byłtaksamobezradnywobecupływuczasujakja.Nie
miałemprawabyćdlaniegoopryskliwyinieprzyjemny.
Ztrudemodłożyłemswojeproblemynabok,
bynależyciepożegnaćprzyjaciela.
–Dzięki,Willie–zacząłem,chociażniebardzo
wiedziałem,copowiedziećdalej.–Dzięki,żezemną