Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
kąsków,zacodziękowałmiuśmiechniętąmordką.Byłempewny,
żeonnaprawdęzdrowieje...
***
Nastawałwieczór.Zaoknemdeszczsięnasilił.Strugiwody
spływałyposzybach,grubekroplebębniływparapet.
Gdyzaczęłozmierzchać,psydostałykolację,którązjadły
zesmakiem.
Apotem...potemMaluszekzacząłkaszleć,corazbardziej
ibardziej...
Dżdżystanoc...Mrokjakiśprzerażającyitobębnieniekropel
wblaszaneparapety...
Maluszekkaszlał,jużprawiebezprzerwy.Noczgęstniała,aulewa
sięnasilała.
Wkońcukaszeljakbytrochęzelżał.Piesekodrobinęuspokojony
położyłsięnapodłodze,wciskającsiępodmojąwersalkę.
Pomyślałem,żemożetonadzisiajkoniecjegocierpień,żeterazsię
uspokoi,uśnieiranowszystkobędziedobrze,jakkażdego
wcześniejszegoporanka.
Byłemzmęczony,bardzozmęczony,położyłemsięwięcija.
Przyłożyłemgłowędopoduszkiipojakimśczasieznalazłemsię
napograniczujawyisnu.Niewiem,jakdługospałem,alechybadość
krótko,bobardzoprędkowróciłemdocałkowitejprzytomności,kiedy
toMartaweszładopokojuipowiedziałaprzezłzy:
Tato...Maluszekumiera...
Podźwignąłemsię,usiadłemnawersalce,apotemwstałem
iposzedłemzanią.
Leżałwłaziencenagołychizimnychpłytkachposadzkitakbiedny
iwystraszonyjakjeszczechybanigdyprzedtem.
Martausiadłanapodłodzeobokniego.Spojrzałnaniąznadzieją,
żemupomoże,żegoochroni,jakzawsze,gdygrzmiało,albo
eksplodowałysztuczneognie.Podźwignąłsięnawetnieco,przytuliłsię
pyszczkiemdojejpoliczka,apotemznowuosunąłsięnapłytki,
nagołebiałe,zimnepłytkiiułożyłgłowęnawyciągniętychłapach.
Piesekbardzochciałodpocząć,alewróciłkaszeltakstraszny,żeaby
sięnieudusićmusiałsiadać.Itaktotrwałoitrwało...zaczęłasię
agonia...agdyzacząłjużcharczeć...byłojasne,żejegopsiadroga
ostateczniedobiegakresu,leczbyłoteżwidać,jakbardzoiboisięinie
chceumierać...
Apodobnopsymajątylkoinstynktiniemająsamoświadomości,
rozumu,uczućaniduszy...Skądzatemtenlękprzedumieraniem,