Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
PROLOG
Zmierzchało.JechaliśmydrogąprowadzącązWarszawydoAugustowa.Szosąpełną
tirów,samochodówosobowychiciężarowych.Autwiozącychnaodpoczynek,dodomów,
ludziznużonychcałymdniempracy.Byliśmywdrodzeodświtu.Najpierwprzemierzyliśmy
drogęzGdynidoWarszawy.Później,wniemiłosierniezatłoczonejstolicy,jeździliśmyod
bankudoministerstwa,żebyspotkaćsięznaszymiklientamiizrobićprzymiarki.Lecz
najważniejszebyłojeszczeprzednami.
Trudymijającegodniadawałymisięweznaki,mimożetylnesiedzeniehondyaccord
miałemtylkodlasiebie.Kręciłemsię.Wkońcupodłożyłemsobiepodgłowęgrubąpuchową
kurtkę,którazastąpiłamipoduszkę.
-Dalekojeszcze?-spytałemzniecierpliwiony.
-JużjesteśmywJankowieDolnym-odpowiedziałŁukasz.-Zachwilębędziemyna
miejscu.
Łukasztomójsyn.Mimopatrzyłnaboki,bynieprzegapićgospodarstwapremiera,
prowadziłsprawnie.ObokniegosiedziałPaweł.Odniedawnanaszpracownik.Razemmieli
poprowadzićfilięwWarszawie.Obajmłodzi,niespełnatrzydziestoletni,imniejzmęczeniniż
ja,chociażjatylkodrzemałemnatyłnymsiedzeniu,aonizmieniałisięzakierownicą.
Gospodarstwapremieranieszukałiśmydługo.Odróżniałosięodinnychartystycznie
kutym,metalowympłotemibogatozdobioną,otwartąnaościeżbramą.Domtakżebył
bardziejokazałyniżinne.Nowowybudowanyizadbany.Podwórkoprzypominałobardziej
wjazddodornkuletniskowegoniżwiejskieobejście.Trawnikiorazstaranniedobranei
wypielęgnowanekrzewyokałałydomniczymoaza.
Zpróbkamimateriałów,książkąmiar,szpiłkamiicentymetremwstarejbrązowej
teczcewszedłempowyłożonychkafełkamischodachdodomupremierostwa.Teczkaw
podobnychwypadkachsłużyłamiodłatimiałemwniejsołidnewewnętrzneoparcie.Była
moimtalizmanem.Mamnadałinadałdziełniesięspisuje.
Panpremierprzewodziłpartiiludowej,którawrazzpartiąlewicowątworzyłarząd
większościowy.Jakprzystałonachłopskiegoprzywódcęiwiceszefarządu,wybierałsię
właśniewrazzmałżonkąpobłogosławieństwodoRzymu.Pobłogosławieństwodosamego
papieża.Naszymzadaniembyłoubraniepremierostwanaokazję.Uszyłiśmyparę
garniturówdłapremiera.Terazkołejnamałżonkę.
Jużnaschodachzzazamkniętychdrzwiwejściowychusłyszeliśmypłacz.Łukasz
nacisnąłdzwonek.Pochwiłidrzwiotworzyłanamkobietazdzieckiemnarękach.Miałaładną
twarzokolonąciemnymi,trochęrozwichrzonymiwłosami.Jejpiwne,lekkozmęczoneoczy
mówiłyotroskachmijającegopowszedniegodnia.Nigdywcześniejniewidziałempani
premierowej,nawetwtełewizji.Zaskoczyłamniewięcjejfiligranowafigurkainaturalna
zręczność,zjakąradziłasobiezpłaczącym,chybarocznymdzieckiem.Pozostałatrójka
dzieciotaczałają,przypatrującsięzciekawościąobcymwdomu.Panipremierowazaprosiła
nasdośrodka.Weszliśmyprzezwyłożonyglazurąholdodużegoszklanegosalonuz
widokiemnaogród.Czekałatunanasniespodzianka.
WsaloniepowitałanasnaszadobraznajomaBianka-wizażystkaikreatorkamody.
Todziękiniejtrafiliśmypodstrzechępremierostwa.Toonanaspołeciła.OpróczBianki
brylowałowsałoniejeszczedwóchmężczyzn.Pierwszymbyłjejkierowca,pomocniki
przyjaciełwjednejosobie.Drugim-sławnyprojektant,kreator,krawiec,artysta,designeri
jaktamjeszczemożnanazwaćczłowiekazajmującegosięszyciemodzieżydłapań-sam
SobolOwidiusz.Chudy,zrzadkimikępkamizarostunaniegolonejbrodzie.Ubranywcoś
nieokreślonego.Nitowdzianko,nitokoszulawjaskrawe,geometryczne,czerwono-czarne
wzory.Obcisłe,wąskiespodniewkołorzedojrzałychpomarańczysięgałykostekinie
zasłaniałyświetniewidocznychbutównawysokichkoturnach.nTakchybawyglądałza
6