Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
SEPSA
Zadzwoniłamojamama.DefinitywniewyrzuciłaWincentegozdomu.Zostałasama.
TereskawyjechaładoWłoch.LatemufundowałemjejdwutygodniowypobytwJugosławii-
tampoznałaWłocha.Miłośćodpierwszegowejrzenia,zaowocowałaprzyjazdamiEttore-na
motorze-doSłupska,awkońcuwyjazdemTereskidoGenui.Zapowiadałosięweselisko.
-Cosłychać?Jakżyjecie?Czemusięniepokazujesz?Takdawnoniewidziałam
Łukasza!
Pojechaliśmywięcwodwiedzimydomamy.Odmiesiącamieliśmyswójsamochód.
Czekaliśmynaniegoprawierok,wpłacającsystematycznieraty.
Naszbeżowyfiat125ppędziłwięcdrogąpowrotnązeSłupska.Byliśmytamtylko
jedendzień.Wikaźlesiępoczuła.Rozbolałocałepodbrzusze.Wracaliśmypóźnym
wieczorem.Wikaprowadziła.Niemiałemprawajazdy.Dopierozacząłemchodzićnakurs.
SiedziałemzŁukaszemnatylnymsiedzeniu.Próbowałemgouśpić.Patrzyłemjednakna
twarzWikiwlusterku.Skrzywionazbólu.
-Boli...Niemogęprowadzić-prawiejęcząc,Wikaskręciłanapobocze.Samochód
stanął.
-Cocijest?Cosiędzieje?-otworzyłemdrzwisamochoduodjejstrony.Wika
przechyliłasiębezwładnierazemzotwieranymidrzwiami.
-Wika!Wika!Boże,cosiędzieje?Comamrobić?
Deszcz,popędzanywiatrem,zacinałponaszychtwarzach,otrzeźwiłnamomentWikę.
PrzeniosłemnatylnesiedzenieiułożyłemobokśpiącegoŁukasza.
-Boh,bardzoboli-jęczała.
Mijałynasrozpędzonesamochody.Bezskuteczniepróbowałemzatrzymaćjakiś.
Wszystkiepojechałydalej.Siadłemwięczakierownicą.Nakursiemiałemdwieszkolne
jazdy.Sprzęgłowciśnij,wrzućjedynkę,puszczajpowolisprzęgło.Wkangurzychpodskokach
ruszyliśmybezwłączonegokierunkowskazu.Pędzącaciężarówkahuknęłaklaksonem.
Jedziemy,terazdwójka...jedziemy.Teraztrójka...Trzymałemsiębardzobliskopobocza.
Mijałynaswszystkiesamochody.Twarzmiałemwlepionąwszybę.Niewiedziałem,jak
włączyćwycieraczki.
-Jezu,nicniewidać-szeptałemdosiebiewystraszony.
Nalicznikupięćdziesiątka.SłyszałemjękiWiki.
-Wika,żyjesz?Odezwijsię!Gdziewycieraczki?!Odezwijsię!
-Przekręćprawąręką...-zabrzmiałobolałygłosWiki.
Dobrze,żeŁukaszspał.Znowuodważyłemsięspojrzećnalicznik-siedemdziesiąt
kilometrównagodzinę.Silnikrozpaczliwieprosiłozmianęnaczwartybieg.Nieodważyłem
się.Piłowałemnatrójce,dodającgazu.Wejherowo.Jeszczeprzeszłodwadzieściakilometrów
doGdyni.
-Wika,mówcoś,błagam!
-Boli-szeptała,nawetniepłakała.
Zawszeryczałaobyleco-byłoniedobrze!Trzebajechaćodrazudoszpitala.
-Nie,dodomu,dodomu.-Ostatniejejsłowaprawiedomnieniedotarły.
-Wika!Wika!-Nieodzywałasięwięcej.
Dojechaliśmydostacjibenzynowej.Stanąłempokracznie,zajmującdwapasy.
Pobiegłemdookienka.
-Zadzwońciepopogotowie,mamumierającążonę!-krzyczałemopętańczo.-
Dzwońcie,dzwońcie!
Wikależałajużdrugidzieńnaginekologiiwgdyńskimszpitalu.Niemogłemjej
odwiedzić-leżałanaaseptyce.Dotejporynieodzyskałaprzytomności.Byłoźle.Ordynator
byłnamniewściekły.
8