Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁPIERWSZY
Apetycznablondynkawobcisłychspodniach
zróżowegoelastikustałanaskrajuchodnika.Mocno
wymalowanymioczamiprzyglądałasięswym
towarzyszkom,nocnymcieniom,błyszczącym
odsztucznejbiżuterii.Cochwilawybuchałyśmiechem,
leczniebyłtośmiechradosny,takcharakterystyczny
dlawiosennegowieczorunanowojorskiejulicy.Ich
śmiechpokrywałnudę,którejniezdołałyzamaskować
aniskąpekoloroweciuszki,aniwyzywającymakijaż.
Tekobietybyływpracyichybaniebardzojąlubiły.
Besswłożyładoustlistekgumydożuciaipoprawiła
wiszącąnagołymramieniuwielkąpłóciennątorbę.
DziękiBogu,jestciepło,pomyślała.Przykiepskiej
pogodzietakiedumnechodzeniepółnagopoulicy
byłobyprawdziwympiekłem.
WysokaMurzynkazogromnymbiustem,ubrana
wczerwonąsukienkęzesztucznejskóry,ledwie
zakrywającąto,cozakryćnależało,bezpośpiechu
zapaliłapapierosaikuszącoporuszyłabiodrami.
–Podejdźnotu,kochasiu–powiedziaławłaściwie
donikogo.Głosmiałaochrypłyodnadmiaru
wchłoniętegodymu.–Możesięzabawimy?
Niewszyscychcieli,alechętnychteżniebrakowało.
Wtęwiosennąnocintereskręciłsięcałkiemnieźle.
Bessobserwowała,jakdziewczynychodzą,jaksię
śmieją,jakzawierajątransakcje.Ijakstraszniesię
nudzą.Gdybymiałakrótkoizwięźleopisaćnastrój
ulicy,powiedziałaby,żepanujetuśmiertelnanuda