Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział4
Wwyznaczonyponiedziałekbyliśmygotowidodrogi.
Trudnomipowiedzieć,czytoprzezbrakzaufaniadowłasnych,
samodzielnychdecyzji,czyzchęcizapewnieniaryzykownemu
przedsięwzięciujaknajwiększejliczbyświadków–takczyinaczej,
pierwszympodjętymtegodniaprzezciotkękrokiembyłoskierowanie
dopanaHartreyaiFritzaKellerategosamegozaproszenia,które
skierowaławcześniejdoradcyprawnegoidomnie.
Obajpanowieodmówili.Kierownikbiurausprawiedliwiłsię
obowiązkamisłużbowymi:jakożeponiedziałekbyłdniem
poświęconymkorespondencjizagranicznej,niemógłsobiepozwolić
naopuszczeniestanowiska.Fritzniepróbowałnawetszukaćwymówek
iztypowądlasiebieprostolinijnościąwyznałszczerze:
–Paniczniebojęsięszaleńców.Napawająmnietakągrozą
iprzygnębieniem,żesamniemalpopadamwobłęd.Proszęnie
wymagaćodemnie,żebympanitowarzyszył.I–och,drogapani!
–proszęsamejteżtamniejechać!
Ciotkauśmiechnęłasięsmutno,poczymruszyładowyjścia.
Byliśmyzaopatrzeniwspecjalne,pisemnezezwolenienawstęp
doszpitala,zobowiązującenaczelnikadooddaniasiędonaszejpełnej
dyspozycji.Naczelnikprzywitałciotkęznajwyższąuprzejmością
izaproponowałoprowadzenienaspocałymbudynku,apotemwspólny
lunchwjegoprywatnymmieszkaniu.
–Przynastępnejokazjizprzyjemnościąskorzystamzpańskiej
łaskawości–odpowiedziałaciotka.–Dzisiajjednakchcęsiętylko
zobaczyćzjednymznieszczęśnikówprzebywającychwtymzakładzie.
–Tylkozjednym?–zapytałnaczelnik.–Zapewnechodzipani