Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
Chcęjechać.
–Nie.
Skrzyżowałamramiona,wytatuowanądłońwsuwając
podprawąpachę,irozstawiłamstopyniecoszerzej
naklepiskustajni.
–Minęłyjużtrzymiesiące.Nicsięniewydarzyło,ado
wioskiniemanawetpięciumil…
–Nie.
Promienieporannegosłońcawpadałyprzezotwarte
wrotastajniirozjaśniałyzłocistewłosyTamlina,który
właśniekończyłzapinaćnapiersisprzączkipasa
zesztyletami.Jegotwarz–zawadiackoprzystojna,kropla
wkroplętaka,jakąwidywałamwsnachprzeztedługie
miesiące,kiedynosiłmaskę–przybrałazaciętywyraz,
amocnozaciśnięteustatworzyłycienkąlinię.
Siedzącynajabłkowitymkoniu,otoczonytrójką
konnychstrażnikówfae,Lucienwmilczeniupokręcił
ostrzegawczogłowąizwęziłźrenicęmetalowegooka.
Zdawałsięmówić:„Nienaciskajgo”.
AlegdyTamlinruszyłwstronęswojegojużosiodłanego
karegoogiera,zazgrzytałamzębamiipobiegłamzanim.
–Wwioscepotrzebująkażdejpomocy.
–AmywciążtropimybestieAmaranthy–odparł,
jednympłynnymruchemdosiadająckonia.Czasem
zastanawiałamsię,czykonieniesłużyływyłącznie
zachowaniupozorówucywilizowania,normalności.Dzięki
nimmógłudawać,żeniepotrafibiegaćszybciejodnich
inieżyjejednąnogązawszewlesie.Gdyogierruszył
stępa,zieloneoczyTamlinaprzypominałyodłamkilodu.
–Niemamtylustrażników,żebyposłaćkilkuztobą.
Chwyciłamuzdę.
–Niepotrzebujęicheskorty.–Zacisnęłammocniejdłoń
naskórzanympasieizmusiłamkoniadozatrzymania.
Promieniesłońcazalśniłynazdobiącymmójpaleczłotym
pierścieniuzosadzonymwnimkwadratowym